Tydzień stresu, serie butelek wina, potem nagle sms od Ojcu i piwo. Jak zwykle zaplanowane jako grzeczne, skończyło się zmęczoną niedzielą.Ten od teledysku nagle zorientował się, że podobnie jak całkiem sporo innych śmiertelników odlicza czas do weekendu i piątkowe popołudnie traktuje jak haust powietrza zasysany w płuca po zbyt długim zanurzeniu. A każdy poniedziałek i tak zaczyna się w sobotę.
Co nie zmienia faktu, że kiedy nie zasuwa w robocie, czuje się dziwnie z tymi wszystkimi nadliczbowymi minutami. Być może doganiają go lata i trochę mu dziwnie z samym sobą. Na najbliższe tygodnie patrzy jak na zapowiedź kolejnych szczebli stresu i wyzwań, przez które będzie musiał się przeczołgać. Z drugiej zaś strony ma to swoje drugie zajęcie, w którym czuje się dobry, ale, któremu poświęcić się nie może w pełni. Jeszcze nie znalazł na to sposobu. I zaczyna wątpić, czy znajdzie. Nie pomaga, że utalentowany kolega z tej samej branży właśnie ogłosił odejście, bo uznał, że na tym rynku nic się nie da zrobić. A facet zdobywał nagrody i nawet wydawało się, że znalazł właściwą firmę.
Kłopot w tym, że jeśli nie robisz tego, co cię cieszy, więdniesz.