To był jeden z tych wieczorów, podczas których Ten od teledysku powinien był zaliczyć dwie przedświąteczne imprezy. Mózg wciąż miał ociężały po spotkaniu z poprzedniego dnia. Przysiadł wtedy na imprezie służbowej. Powiedział tam, co miał powiedzieć, wypił kraftowe piwo, a potem odkrył, że gospodarze przynieśli jeszcze pięć wielkich butelek wina. Dzięki temu poznał kilka tajemnic, bo ludziom rozwiązują się języki po piciu wielkich butelkach wina. Ale zmęczył się przy tej wywiadowczej pracy.
Jakiś czas temu odkrył ze zdziwieniem, że znajomi uważają, iż ma silną głowę. Nie podziela tego zdania. Pamięta zbyt wiele rozgadanych wieczorów i cztery przykre sytuacje, gdy stres wyszedł z niego w alkoholowym uniesieniu. Może to właśnie z ich powodu stara się trzymać na wodzy bez względu na przelewające się przez jego umęczony organizm litry. Wciąż mu wstyd.
Tego wieczoru przysiadł w knajpie, w której sam zwykle nie przysiada (choćby dlatego, że kiedyś była to ulubiona knajpa ludzi z jego firmy, a dziś jest ona ulubioną jego szefa), czekając na znajomego, któremu zbyt często odmawiał. Znajomy spóźniał się, toteż Tot zerkając na zegarek (licząca coś ponad pięćdziesiąt lat Rakieta odnaleziona w małym sklepiku zegarmistrza w Skopje, zwykle odpoczywająca od obowiązków, tym razem zabrana, bo wszystkie inne zegarki Tota się rozpadły, łącznie z tym najnowszym rozwalonym po jakimś kwadransie od zakupu – Ten od teledysku i zegarki to temat na osobną opowieść) sączył niecierpliwie piwo przy barze. Spoglądał czasem na dwa wolne, bo zarezerwowane, stoliki. Nie wiedział jednak, czy to jego znajomy je zajął.
Wreszcie się spotkali. Półgodzinny poślizg sprawił, że Tot uznał, że nie znajdzie czasu by udać się na imprezę numer dwa. A wszystko to za sprawą Pieszczocha, który oznajmił o poranku, że przybył i chciałby wyskoczyć na piwo. Ten od teledysku dołączył do niego i Ojcu później niż planował, a wszystko to za sprawą buńczucznej blondynki o lisiej twarzy, która przyszła do ulubionej knajpy jego szefa wraz ze spóźnionym znajomym.
– Jak tam sprawy osobiste? – zagaił Pieszczoch znów chętnie poruszający te tematy, bo ponownie w związku z dziewczyną, z którą chyba idzie mu niezgorzej, bo nie opowiadał o niej prawie wcale. Pieszczoch należy do mężczyzn, których kobiety znajomi poznają albo gdy się z nimi rozstaje, albo kryzysuje. Jeśli milczy, to znaczy, że jest dobrze.
– Nie mam spraw osobistych – odparł Ten od teledysku. – Z jednej pracy przechodzę do drugiej, prawdziwie wolnych weekendów mam w roku może z dziesięć. Ale – dodał, żeby Pieszczoch nie wszedł w tryb porad – poznałem dziś jedną fajną pannę. Zaprosiła mnie na urodziny, zobaczymy co będzie.
– Super! – ucieszył się Pieszczoch i szybko przełączył w tryb porad mających uchronić Tego od teledysku przed zrobieniem tego, co zwykle, czyli zakończeniem związku nim na dobre się rozpocznie.
Na szczęście wtedy właśnie wrócił Ojcu i mogli pogadać o tym, co zwykle. Potem posnuli się po Kazimierzu, aż około drugiej w nocy trafili na Rynek Podgórski, na którym zachwycali się białymi kroplami świateł spływających z drzew, monumentalnym świecącym aniołem i szopką z kosmonautą stojącym na powierzchni Księżyca z Ziemią w tle. Te zachwyty doprowadziły ich aż do trzeciej w nocy, kiedy wezwali taksówki.
Wracając przez jeszcze ciemne podwórko Ten od teledysku liczył piwa. Zaledwie pięć. Dawno nie wracał ze spotkania z chłopakami tak późno a równocześnie trzeźwo. A jednak wiedział, że za pięć godzin zerwie się z łóżka pomięty i skonany, by rzucić się w szał przedświątecznych zakupów.
I tak właśnie się stało.