katowice

Niespodziewanie Króliczyca dotknęła dłoni Tego od teledysku, gdy stali po hotelem, pod którym znaleźli się w jakiś sposób, którego Tot nie zapamiętał. Odwrócił się ku Króliczycy, uśmiechnął do niej, a wtedy ona pocałowała go. Zaskoczony i niezaskoczony oddał pocałunek. Z początku delikatny choć równocześni zuchwały zakończył się wspólnym tańcem dwóch języków. A potem stali oboje bez słowa tylko uśmiechając się do siebie póki nie przyjechała taksówka.

 

Ten od teledysku pomógł zapakować do niej bagaż Króliczycy, otworzył przed nią drzwi.

 

– Zobaczysz! -obiecała uśmiechając się nim je za nią zamknął.

 

A potem odjechała i Ten od teledysku został sam pośród wielu ludzi oczekujących  na własne taksówki.

 

Żadna nie przyjechała.

 

Zirytowany sięgnął, po kilku a może kilkunastu minutach, po telefon by po jakąś zadzwonić. Wtedy przypomniał sobie, że nie zna adresu. „Podam nazwę hotelu” – postanowił. Odwrócił się, by ją sprawdzić i zamarł. Budynek za jego plecami nie był hotelem ale szpitalem.

 

Musiał się co do tego upewnić. Wszedł do środka. Szpital. Ale duży, jeden z tych, jakie posiadają własny bar. O tyle dziwny, że  sprzedawano w nim piwo. Kilkunastu mężczyzn cieszyło się tą niezwykłością przy długiej ladzie pod wielkim oknem z widokiem na pole, a może jakiś stadion. Unosiły się nad nim leniwie napęczniałe czerwone dwupłatowce. Poruszały się dziwnie ospale chętniej słuchając powiewów wiatru niż pilotów. Dopiero po chwili Ten od teledysku zorientował się, że to balony o kształtach samolotów.

 

– Te zawody są bardzo popularne w moim kraju – odezwał się ktoś z prawej. Kilka metrów i kilku mężczyzn od Tego od teledysku popijał piwo Japończyk. – Mamy najlepszych pilotów balonowych. Popatrzcie.

 

Jeden z samolotów obniżył lot nad wykopaną w ziemi jamą. Pilot wychylił się wystawiając hak, by chwycić nań ukrytą w jamie kukłę mężczyzny. Zaczął powoli unosić ją do góry.

 

– Mniej znana taktyka z czasów pierwszej wojny światowej – tłumaczył Japończyk. – Teraz już tylko sport. Zobaczycie, skubaniec będzie szukał w tłumie widzów kogoś z naszych, żeby w niego rzucić tę kukłę.

 

Zainteresowany tym sportem Ten od teledysku zbliżył się do Japończyka. Ten spojrzał na niego, uśmiechnął się życzliwie. Ale zaraz jego twarz wykrzywił niechętny wyraz.

 

– Zabierzcie go ode mnie! – zawołał cofając się. – On się ubiera jak nasi! Nie chcę oberwać kukłą!

 

Rzeczywiście, Ten od teledysku miał na sobie t-shirt z Mononoke. Skinął Japończykowi głową i oddalił się od niego. Znów wyszedł na zewnątrz. Zaczynało kropić a tłum daremnie oczekujących na taksówki gęstniał.

 

Ten od teledysku nie miał ochoty czekać z tymi ludźmi pod szpitalem. Odnalazł wzrokiem knajpkę w pobliżu. Ruszył ku niej.  Sprawdził nazwę ulicy na drogowskazie (na żadnym z budynków oczywiście ich nie było). „Focha” przeczytał i uśmiechnął się na myśl, że ktoś mógłby odczytać tę nazwę po polsku i zamówić taksówkę na ulicę spod znaku żachnięcia się i obrażenia. Wybrał numer, zamówił taksówkę na Fosza.

 

– To będzie trochę ponad dwieście złotych – poinformowała go miła pani.

 

– Jak to dwieście złotych? – zdumiał się. – Może jestem gdzieś na obrzeżach, ale Kraków nie jest taki wielki! Będziecie tu jechać przez Honolulu?

 

– Jest pan w Katowicach – poinformowała go miła pani.

 

– W takim razie rezygnuję – stęknął i rozłączył się.

 

W Katowicach! Niech to szlag! Czuł narastające zmęczenie. Sądził, że w ciągu piętnastu minut dotrze do domu, a tu masz. Pewnie z pół godziny minie nim dojedzie do dworca. Tam, na szczęście, autobusy do Krakowa odjeżdżają co piętnaście minut. Droga zajmie godzinę z kawałkiem, potem jeszcze z pół godziny na dotarcie do domu. Dwie godziny z haczykiem, może trzy.

 

No nic. Odnalazł w telefonie numery katowickich taksiarni. Zadzwonił. W połowie rozmowy telefon sam przerwał połączenie i oznajmił Temu od teledysku, że przekroczył on dozwoloną umową ilość rozmów. Tot długo wpatrywał się w świecący w deszczowym półmroku ekran. Coś takiego jeszcze mu się nie przydarzyło. No nic, na szczęście ma drugi telefon. Zadzwonił. Odebrała inna pani, taka o wesołym głosie.

 

– Dzień dobry – powiedział, ale przerwała mu.

– Chce pan zamówić taksówkę? -przerwała mu. – Czemu pan od razu nie mówi? Wie pan ile klienci zwlekają zanim zamówią?

– Nie powiedziałem, bo pani powiedziała to pierwsza. Tak, chciałbym zamówić taksówkę. Na ulicę Focha. Dzięwiętnaście.

– Nie strzelam focha!

– Przepraszam, Fosza. Marszałka Fosza dziewiętnaście.

– Pan tak specjalnie mnie zmyla, prawda? Nie chce pan taksówki, tylko chce pan ze mną poflirtować przez telefon.

– Ależ…

– Proszę się nie przejmować. Mnie się to ciągle zdarza. To przez ten głos. Podobno mam w nim coś uwodzicielskiego. Jak pan sądzi?

– Ma pani szalenie uwodzicielski głos – przyznał szczerze. – Brzmi równocześnie wesoło, zadziornie i ujmująco.

– No widzi pan! – roześmiała się. – Już pan ze mną flirtuje! Nie szkodzi. Ja też wolę porozmawiać z panem, niż się rozłączać. Bo pan też ma bardzo ładny głos.

 

W ten sposób Ten od teledysku po raz trzeci nie zamówił taksówki. Rozmawiając z miłą panią ruszył ku knajpie. Na roku dojrzała śnieżnobiały kubek po kawie na wynos wbity w błoto. Pochylił się nad nim wiedziony nagłym impulsem. Ujrzał, że kubek zmienił się w dom dla dużych i opasłych wielobarwnych gąsienic intensywnością kolorów przypominających pastelowe  kredki, jakimi rysowali wszyscy w dzieciństwie. Sięgnął dłonią ku gąsienicom, a wtedy jedna z nich wspięła się po krawędzi naczynia, by zasłonić sobą pozostałe. Dałby głowę, że zawarczała. Cofnął dłoń. I dobrze zrobił. Dzięki temu nie przebił pajęczyny. Pająk przebiegł nad kubkiem ciągnąc za sobą nić, jakby starał się budować dach dla gąsienic.

 

– Nie uwierzysz, co właśnie zobaczyłem – oznajmił Ten od teledysku miłej pani.

 

Knajpa była pełna ludzi, którzy także zrezygnowali z daremnego oczekiwania na taksówki. Pośród nich znajdował się też znajomy Japończyk. Syknął gniewnie na widok Tego od teledysku. Tot, nie przerywając rozmowy z miłą panią znalazł na wszelki wypadek stolik możliwie daleko od rozgniewanego Azjaty. Zamówił coś albo nie zamówił i rozmawiając z miłą panią, zaczął przyglądać się klientom knajpy. Wydali mu się szalenie barwną gromadą. Grali w rzutki i karty, kłócili się zawzięcie albo śpiewali. Choć większość z nich spotkała się po raz pierwszy, wyglądali jak banda stałych bywalców, weteranów setek piwnych spotkań. Pomyślał, że chciałby do nich przynależeć.

 

– Umilkłeś – poskarżyła się miła pani.

– Mam dość rozmowy przez telefon. Przyjedź do mnie. To taka szalona knajpa przy Fosza 19.

– Przy ulicy dziewiętnastu fochów, tak?

– Może być.

– Poczekaj. Przyjadę.

 

Rozłączyła się nim zdążył zapytać jak do licha poznają się nawzajem. Przypomniał sobie o swoim zmęczeniu i tęsknocie za domem. Zawahał się. A potem znów spojrzał na klientów,  wśród których właśnie ktoś wyglądający na rudowłosego wikinga opowiadał o jakiejś bójce. Słuchacze klaskali mu i wiwatowali.

 

„Nigdy nie wrócę do Krakowa” – uświadomił sobie. – „Będę tu siedział czekając na niespełnialne taksówki i dziewczyny. Pośród tych wszystkich kapitalnych kolesi. Może to rodzaj czyśćca, a może nawet i piekła. A może nieba”.

 

Chyba jednak zamówił wcześniej piwa, bo napił się go. Uniósł kufel w pozdrowieniu ot tak. Paru klientów odpowiedziało mu. Wiking wrzeszczał, Japończyk zerkał podejrzliwie. Gdzieś tam kołysały się na wietrze czerwone dwupłatowce.

 

Mógł znaleźć gorsze miejsce.

 

Gdy obudził się chwilę albo może i godzinę potem, nie był pewien, czy tym przebudzeniem wybrał dobrze. Tylko przez chwilę nie dłuższą niż pierwsze poranne mrugnięcie. Ale jednak.

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s