Zamierzałem napisać, że podróże są fajne. Zwłaszcza, kiedy Ten od teledysku potrzebuje kilkuset kilometrów by powrócić z konwentowego karnawału do powszedniości. Podróż, tych kilka godzin spędzonych na przykład w pociągu, pośród nieznanych i doskonale obojętnych sobie nawzajem ludzi staje się rytuałem przejścia. Wszystkie wykonywane w jej trakcie czynności i gesty są podobne. Konduktor najpierw sprawdzający bilety, a potem pytający, czy ktoś się nie dosiadł, przemieniają się w szamanów. Głos kierownika pociągu odmierza czas nazwami stacji a czas ten płynie wstecz, przybliżając nas do chwili, w której uciekliśmy. Podróż oswaja nas z rzeczywistością. Jeśli, jak Ten od Teledysku, zamkniemy oczy, to zapadniemy w półdrzemkę i wszystko stanie się jeszcze mniej realne.
Podróże sprawiają, że powrót w ogóle staje się możliwy, że jesteśmy w stanie znieść świadomość, że powszedni świat istnieje a my mamy w nim swoje miejsce.
I choć to wszystko prawda, kiedy Ten od teledysku obudził się w poniedziałek, dopadła go myśl o konieczności odpisania na smutny list. Napisania kilku pism. Być może przyjęcia nadspodziewanych zadań. Konieczności rozmów z ludźmi, którzy są mu najczęściej równie obojętni jak ci z pociągu, ale równocześnie nie zgadzają się na tę obojętność.
Wstawał ze świadomością, że jeszcze dobę wcześniej włóczył się po nocnym mieście odkrywając miejsca, w których ludzie śpiewali tłumnie pieśni Rubika, odkrywając nocne pierogarnie oraz pizzerie bez pizzy. Wcześniej uczestniczył w dyskusjach na tematy, o których na co dzień nikt nawet nie myśli, a które są niczym łyk wody z krystalicznie czystego źródła bijącego na środku pustyni. Bił się na poduszki. Tak jest, bił się na poduszki, do diabła, rozmawiał o założeniach okładki książki siedząc w restauracji pysznie udającej Nowy Orlean, śmiał się z osobami, które dopiero co poznał, a potem szczerze bił brawo tym, którzy w tym roku znowu go pokonali.
Teraz wysiadł z tramwaju, z całych sił trzymając się wspomnienia o bitwie na poduszki. Każdy krok przybliżał go do paszczy żyjącego miliard lat potwora, który miał zaraz zeżreć go, przemielić i poddać niekończącemu się trawieniu, co gorsza nawet tego nie zauważając. Ten od teledysku znów miał się stać jednym z wielu ludzi bez smaku. Podróż niewiele ułatwiła, opuszczenie karnawału znów stało się cięższe. Jak za każdym razem.