Znowu pada.
Facet, którego Ten od teledysku nie widział już parę lat, który zdążył przez całą tę swoją nieobecność dostać wylewu i rozstać się z kobietą, z tych, co to od całego życia przez całe życie i na całe też, stał pod stritfudową budką zajadając cośtam z krewetkami (Totuń wydaje się Totowi miastem pełnym krewetek, co chwila tu na nie wpada) w towarzystwie dziewczyny chyba nieistotnej, bo nikt jej nikomu nie przedstawił. Zajadała bułę z czymś. Ciemny sok ściekał jej między palcami. Za jej plecami groźnie puszczyły się przestrzenie uniwersytetu zaplanowanego i zbudowanego tak, by studenci musieli się nieźle nachodzić między jedną pustką a drugą. Niebo było szare jak dawno nie czyszczony beton, jakaś kaczka wylądowała na tafli podkreśającego pustkę prostokąta, którego ponury spokój burzyła tylko wbita w staw tabliczka napominająca, by pamiętać o zakazie karmienia ptaków. Kilkanaście osób trochę snuło pomiędzy ty wszystkim, ale jakby nikogo nie było.
Ten od teledysku przeszedł pod ironicznie chyba postmodernistycznym dachem ukrywającym niewiarygodnie długą alejkę, wymienił parę słów ze znajomym oznajmiającym mu, że widział jego nazwisko w jakimś wydarzeniu w październiku. Totowi wydawało się, że pierwszy raz o nim słyszał, ale po chwili skojarzył kilka faktów i umów. Ach, to to. Znajomy napuszał się nowo nabytym znaczeniem i dziwił się, że Tot nie zna jego sukcesu. „Jakoś zniknąłeś mi z oczu odkąd wyjechałeś do stolicy” – uchylił się Tot i został nagrodzony wielobarwną wizytówką.
Uciekł.
Przez przypadek trafił do właściwego budynku. Wpadli tam na siebie ze znajomą, Sową. Ucieszyli się na swój widok i zaprowadzili się nawzajem do sali, w której czworo ludzi trochę znikąd, jeśli nie siedzi się w blogach, rozmawiało o znaczeniu opowiadań. Kryśka był trochę nieobecny, choć skupiony, Czerwona wszystko mówiła zaangażowanie i seksownie a Górnik popadał w dywagacje żartując hermetycznie. Nieznany Totowi facet wydawał się wypowiadać najsensowniej, choć odpowiadał na pytania, które chyba tylko on słyszał.
Potem panelistą został Tot. Na początek nie poznał dziewczyny, którą już znał, a potem dziwił się światu przez półtorej godziny. Starał się wypowiadać jak zwykle, wyobcowany wśród trzech młodych dziewczyn, dwóch o silnych przekonaniach obcych mu bardziej niż filozofie przedwiecznych i szykujących się do zdobycia władzy oraz jednej zagubionej, zastępującej tu lepiej przygotowaną koleżankę. Ta, którą jednak znał, traktowała go protekcjonalnie. Czuł, że powinno go to zagniewać, ale nie znalazł w sobie chęci na gniew. Zastąpiło go rozbawienie. Zbliżała się 22, wilgoć gęstniała w budynku i na zewnątrz, Tot myślał, że chciałby już robić coś innego.
Trafił na rynek, zawieziony tam przez taksowkarza tłumaczącego się, że niewiele umie, ponieważ jeździ od lutego. Jak zwykle zapytany którędy jechać Tot udawał tubylca, by uniknąć naciągnięcia. Potem wpadł w ramiona Japonki, która wyskoczyła na zewnątrz nie bacząc, że deszcz znów szykował się by padać. „Nie znoszę tego babska” – wyznała. – „Ma cycki większe iż ego… To znaczy ego większe niż cycki”. Tot wysłuchał żalów na temat dziewczyny, której nie kojarzył, po czym zamowił biały Bytów przy barze okupowanym przez dwóch facetów i młodszą od nich blondynkę o pociągająco głębokim dekolcie. W trójkę wystawiali jednoaktówkę o kobiecie siedzącej w innym jakimś wszechświecie niż kolesie rozmawiający o pracy. Oni byli rozgrzani dyskusją, ona w sposób znamionujący znaczne doświadczenie nienarzucająco się znudzona. Z trudem odrywając od niej wzrok Tot wspiął się po stromych ciasnych schodach. Jakby cofał się w czasie. Dokładnie tak samo wyglądało to w ubiegłym roku. Wiedział więc co zastanie w niewielkim i trochę dusznym pomieszczeniu. Natychmiast rozpoznał ową wredną dziewczynę z opowieści Japonki. Brunetka o seksownej twarzy i monstrualnym biuście w wiecznym przypływie napierającym kruche brzegi gorsetu siedziała w tym samym mmiejscu co poprzednio, tak samo strofując jednego z dwóch swoich facetów, w cieniu miny: „och, jak już chcę iść gdzieś, gdzie będę bohaterką spotkania.”
Potem piwo, jakaś wódka, wymówienie się od dalszego imprezowania i poczucie zagubienia na pustym rynku. Googlemaps, dziwne obce uliczki, hotel. Tot usiadł na łóżku i odkrył, że alkohol właśnie w tym momencie przebiłsię do jego głowy, by uczynić mózg trochę cięższym. Na telefonie mrugały jakieś przyzwania. Jedno z Kalifornii, drugie z Francji, trzecie z Chin, czwarte z Bydgoszczy. Wdał się z nimi w jakieś rozmowy. Za oknem darły się radośnie dziewczyny siedzące w ogródku, do ktorego nawet chciał wyskoczyć na jeszcze jedno piwo, zanim zdał sobie sprawę, że już wystarczy mu alkoholowych atrakcji na tę noc.
I tyle. Pierwszy dzień Polconu. Zaraz trzeba będzie się zebrać na drugi. Choć znowu pada.