Odkąd trzy lata wcześniej pierwszy szerszeń wpadł do mieszkania Tego od teledysku rozpoczynając tym samym prawie co wieczorną serię odwiedzin, kończących się zwykle śmiercią nieproszonych gości aż do tego jednego razu, gdy szerszeń ukrył się między książkami, by przenocować między nimi i spokojnie odlecieć o świcie, Ten od teledysku ciągle słyszy bzyczenie. Jakby szerszenie wygryzły gniazdo w styropianie oblepiającym ocieplająco ściany jego mieszkania. Czy Ten od teledysku siedzi przy biurku, czy kładzie się spać, coś bzyczy.
Szerszenie nie przylatują ostatnio, choć przecież przysłały zwiadowcę wiosną. Ale wczoraj coś sporego przeleciało obok głowy Tota, dostrzegł jeszcze przezroczyste skrzydła, duże ale roztrzepotane bardziej jak wśród ciem, niż szerszeni. Wyobraźnia dopowiedziała żółty korpus, albo może oczy naprawdę go dostrzegły. Stwór był jednak cichy. Czmychnął w odmęty sargassowego kawałka podłogi, gdzie puste kadłuby butelek po winie ociekają kurzem po ostatniej wizycie Rudego. „Widziałem kolibra u siebie na balkonie”, opowiadał Rudy przeglądając etykiety na butelkach wyciąganych z „piwniczki” – ciemnej przestrzeni za łóżkiem wyszczerzonym z segmentu uginającego się pod książkami, to tam kiedyś ukrył się szerszeń, „Rok temu nie mogłem uwierzyć, że widzę kolibra w Belgradzie na Dunaju, a wczoraj widziałem go u siebie na balkonie w Nowej Hucie.” Stwór zniknął i być może Ten od teledysku znów nocował z obcym.
I może właśnie myśl o tym nie dawała mu spać. Obudził się w okolicach czwartej. Odsunął firankę, otworzył szerzej okno i prawie całkiem odrzucił kołdrę ciesząc się chłodem świtu. Ptaki darły się po swojemu, a on uświadamiał sobie, że ostatnio coraz mniej spotyka na podwórku gołębi, choć innych ptaków przybywa. Może to sprawka kun, może lisów, może puszczyka, który całkiem niedawno wpadł na pomysł zapolowania na miniaturowego psa sąsiada?
Spróbował zasnąć, ale to nie takie proste, gdy już się raz otworzy oczy i nie zamknie ich wystarczająco szybko. Leżał więc nie myśląc przez chwilę o niczym, aż uprzytomnił sobie, że znów słyszy bzyczenie. Pomyślał o szerszeniach budzących się tuż obok jego głowy w gnieździe wygryzionym w ścianie. Ale to nie szerszenie się budziły a miasto. Ruch narastał na głównych arteriach nie tak całkiem dalekich od podwórka Tego od teledysku. Dobiegał doń właśnie jako bzyczenie. Uparte, niezmożone, narastające coraz wścieklej.
Za chwilę obudzi się wszystko. A wtedy jeden z tych skurwieli, którzy od trzech lat remontują kamienicę obok Tego od teledysku przy użyciu wierteł znów wprawi cały świat w wibracje. Ten od teledysku codziennie myśli o nożu w szufladzie, którym mógłby podrzynać gardła wszystkim draniom z świdrami i wiertarkami. Albo marzy, że mógłby się dogadać z szerszeniami, żeby to one pozabijały robotników w kamienicy obok. Czasem dochodzi do wniosku, że jedynym rozwiązaniem jest wysadzenie całej kamienicy.
Tak się to właśnie zaczyna, Od bzyczenia, którego nie można ugasić.