szesnaście drobiazgów

Najpierw śmierć opiewana w komentarzach na GW. Rzut oka na wywiad z polskim snajperem i po linkach do zapomnianej śmierci amerykańskiego snajpera, o którego śmierci się zapomniało, a którego wspomnienia dopiero co zostały przeczytane. Gość był kontrowersyjny, pozostawił czytającego z dużymi rozterkami, ale o jego śmierci przeczytało się z troską podobną do troski towarzyszącej śmierci dalszych znajomych, których jakoś się tam znało, o których się wie, że mają żony i dzieci. Tym większe było zdumienie eksplozją radości w komentarzach. Że szczycił się zabiciem 160 osób? Owszem. Ale w czym czyni lepszymi tych wszystkich radujących się taka zła radość?
Potem zaskoczenie, że po tylu miesiącach (prawie pół roku) kobieta, z którą do niczego nie doszło może uważać, że coś między nimi powinno zacząć być. I jej przyjaciółka świergoląca do słuchawki o przeznaczeniu wyczytanym w dacie urodzin i melodyjce, którą zapomniano wyłączyć. Dziwne poczucie zobowiązania.
Następnie deszcze, które nie przestają padać ku zadowoleniu piszącego lubiącego chłód przynoszony przez nie i z niepokojem myślącego o nadchodzących upałach. Za chwilę myśl o pszczołach, którym nie służą deszcze jak nie służyły mrozy, przemknienie wspomnienia jak stoi się wśród rozbrzyczanych pszczół i jakie to dobre uczucie. I jeszcze zerknięcie na Rzekę przypominające o groźbie ale i fakcie powodzi. Wynika z tego wszystkiego zawstydzenie własnym egoizmem wrogim temu, co lepsze dla świata. I potem przyjemność płynąca z chłodu naznaczona jest już tym zawstydzeniem.
Dyskusja, której się nie wygrało.
Pobieżne odwiedziny u znajomych i dostrzeżenie chwili niedobrej słabości u gościa, który wydawał się niekończącym się źródłem radości zabawy. Niepierwsze to uświadomienie zwyczajności świata dotykającej każdego. 
Pyzy. Z serem i skwarkami. Smaku nie psuje świadomość, że potrafi się zrobić je lepiej, choć to dziwne uczucie wiedzieć, że można gotować coś lepiej niż matka. 
Myśl o domowym winie za szafą.
Ból w plecach podczas pisania. Nadzieja, że to tylko dlatego, że klawiatura jest do bani, fotel w pracy jeszcze gorszy od klawiatury i w ogóle wszystko na bakier z zasadami BHP. Nie powinno boleć po dwóch godzinach pisania.
Kukułka przelatująca za oknem. Strasznie rozwrzeszczana, czy to od natrętnego deszczu, czy od widoku psa gapiącego się na nią łakomie z ziemi. Skąd tu się u licha wzięła kukułka? Pies rano gonił wiewiórki a każda uciekała mu na drzewo (to te same bezczelne wiewiórki zdolne wyskoczyć człowiekowi na ramię, gdy ignoruje ich zachęcające spojrzenia i nie daje im nic do porwania, ukrycia i pożarcia). Może gapiący się za kukułką pies wspomina wiewiórki i złości się na brak skrzydeł? Już on by im wszystkim pokazał!
Czytanie książki znajomego. Zbyt powolne, już dawno powinna zostać przeczytana. Książka świetna, prawie wzbudza zazdrość. Prawie, bo samemu nie potrafiłoby się pisać takim stylem, więc czemu zazdrościć niedosiężnego? Zazdrościć można by za to pomysłu. Na szczęście…
… dowiedziano się, że inny pisarz przeczytawszy tekst wymozolonony ledwie co oświadczył, że teraz to on już nie ma co w tym temacie pisać, bo w tym tekście już wszystko jest. To pobudziło poczucie zadowolenia.
Wdzięczne ruchy tenisistek psute przez wielorybie jęki niektórych z nich i budzące zazdrość ruchy tenisistów, szybkich, twardych, pewnych. 
Brak rozmowy.
Odkrycie, że się pomyliło liczbę wpisów i trzeba wymyślić jeszcze dwa dodatkowe drobiazgi, żeby pasowało. Prowadzi to do śmiechu z potrzeby dopasowania do formy i planu, które przecież same są drobiazgiem i które można porzucić w dowolnej chwili i nawet trzeba będzie porzucić, bo przecież nie będzie się wymyślać sensu na tysiąc dwieście pięćdziesiąty trzeci wpis… Zaraz, co miało miejsce w 1253 roku?
Potrzeba kupienia nowej koszuli skonfrontowana z nieprzyjemnym uświadomieniem sobie, że jutro trzeba będzie ubrać garnitur. Cholera. Pobudzona nienawiść do garniturów.
Vienna Teng w tle przywracająca pamięć, że przecież istnieje muzyka, której unika się na co dzień, bo mało czasu, bo trzeba – tak się wymyśliło przed laty – unikać inspiracji budzonej nastrojem melodii. Taka śmieszna ucieczka w pragnienie niezależności.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s