piętnaste zmyślenie

Dzień po tym, jak Ojcu i Ten od teledysku odnaleźli Gosię w błękitnej sukience i wyrazili stosowne zachwyty jej tatuażem na łydce, Szałapach stanął niespodziewanie naprzeciw zdarzenia, które bardzo chciałby zmyślić. Bo zmyślone nigdy by się nie wydarzyło, byłoby tylko durną wariacją na temat życia.
Żona (bo przecież minął już kwiecień) Szałapacha wyjechała akurat w pilnej zawodowej sprawie. On odebrał kilka zaskakujących telefonów dotyczących jego planów wakacyjnych (po raz pierwszy od lat ma jakieś plany wakacyjne), sam zadzwonił dwa razy do żony, głównie dlatego, że uważał iż tak właśnie trzeba zrobić, a potem zderzył się z furią człowieka, którego furie omijały go dotąd. Od razu przypomniał mu się Ten od teledysku opowiadający o eksplodującej w zwolnionym tempie butelce w dłoniach gościa, który nagle przestał być dobrym kumplem, a stał się wariatem spalającym frustrację przy pomocy krwi i szkła. Szałapach patrzył w przyćmione alkoholem oczy chodzącej wściekłości i wspominał kolesia z opowieści Tego od teledysku. Analizował. Zastanawiał się, czy dojdzie do bójki, którą pewnie by przegrał, bo nie umie się bić. Rozważał, czy taka bójka zmieniłaby coś ostatecznie, czy też nie jest już potrzebna, by coś zmieniać, bo wszystko właśnie ulegało zmianie na jego oczach. Zrozumiał, czemu Temu od teledysku wydawało się, że tamta butelka rozsypywała się w mgławicę odłamków szkła w zwolnionym tempie, bo i jego, Szałapacha, dotknęło takie właśnie zwolnienie czasu.
Potem nic nie dobiegło końca. Furiat odszedł, zataczając się, jak zataczają się ludzie kompletnie pijani, ale cała nagromadzona w nim złość pozostała przy Szałapachu. Postał chwilę w miejscu, ani nie gapiąc się w przestrzeń, ani już nie myśląc o tym, co było i co może być, po czym wrócił do domu. Tam patrzył długo na telefon zastanawiając się, czy powinien podzielić się z żoną mało podnoszącą na duchu opowieścią, czy też przeciwnie, udowodnić dojrzałość oszczędzając jej tego. Odłożył telefon. Znalazł wszystkie butelki tego bądź innego alkoholu dostępne w domu, w tym nieludzko drogi koniak, który dostał w prezencie, i wylał wszystko do zlewu. Butelkę za butelką; i te napoczęte i te nie rozpieczętowane dotąd. Furia patrzyła mu przez ramię, śledziła wzrokiem każdy gest i zaśmiewała się, że to nic nie zmienia i nie zmieni. Oczywiście, zgadzał się z nią. Ale był to gest, jakiego akurat potrzebował.
Kiedy odwiedzi go Ten od teledysku, może się zdziwić, gdy będą na dachu pić mineralną.
– To dlatego, – powie mu Szałapach, choć wcale nie musi – że nawet ja postępuję czasem irracjonalnie. Świat może być pełen powiązań chemicznych, ale moja abstynencja nie przeniesie się nijak na brak abstynencji kogoś innego, komu jest akurat potrzebna. Nic z tego. Ale wykonam gest na przekór chemicznej logice, bo może tylko tyle mogę. Czasami gesty to wszystko.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s