To ten, którego nie ma, to pustka po kolorze, pustka towarzysząca nam od samego początku, od chwili narodzenia, od tego uczucia braku ciepłego płynu wokół nas, potem braku niezwykłości niezrozumienia słów, potem malejącej, jak nam się wydaje, troski rodziców, potem gdy odkryjemy, że szczęśliwe zakończenia wcale nie są niezmiennie pewne, potem po przyjaciołach, którym pozwalamy odchodzić, zanikać w przeszłości, której nigdy nie zapamiętamy prawdziwie.
Szałapach niespodziewanie spotkał przyjaciela z podstawówki chowającego się przed deszczem w tym samym miejscu od dziesięciu, a może nawet i piętnastu lat. Znów miał na sobie jakąś wojskową kurtkę i nadal nie obciął włosów (Szałapach obciął już w liceum) zapuszczanych od podstawówki. Trochę przytył.
– Nie szukają u was kogoś do pracy? – zapytał o ósme niebo znów zwaliło się Szałapachowi na głowę.
– Raczej zwalniają – odpowiedział zgodnie z prawdą.
– No tak. Mnie właśnie wywalili. Za zohydzanie wizerunku bohaterów.
– Żartujesz? – odpowiedział odruchowo Szałapach, a po szybkim zastanowieniu odgadł: – Rysowałeś karykatury?
– Ale wyłącznie dyrekcji. Ktoś im musiał powiedzieć, bo przeszukali mój komputer. Pokazywałem je wielu ludziom.
– Śmiali się?
– Śmiali się. Ale ktoś naskarżył.
– I co?
– Za radą dziewczyny kumpla podałem ich do sądu. Wygrałem, wymazali mi tamto z akt, wypłacili normalne odstępne, ale roboty już nie odzyskałem. Może jak ta dyrekcja poleci, wrócę. A polecą, bo to co wyrabiają…