2. wrześniowe porządki

Szałapach postanowił zrobić porządek w plikach. Pootwierał katalogi – i te poważne i te zabawne i te kompletnie pozbawione sensu i nawet te, o których nikomu nie mówił oraz te wywołujące u niego poczuciem wstydu – te, w których zapisywał sny. Gapił się w nie i gapił i jedyne co odkrywał, to że o większości tych swoich cennych notatek i mądrości zdążył całkowicie zapomnieć. Zapomnieć tak bardzo, że nie pamiętał już ich kontekstów i nie przywodziły mu na myśl żadnych skojarzeń. Jakby czytał mitologię Majów bez końca zapowiadającą koniec jakiegoś świata.
Nie zmartwiło go to. Przeczytał opis losowo wybranego snu (To miasto, prawdziwy moloch, w ciemności pod ciemnoczerwonym niebem. Każdy świat to czarny wieżowiec, którego strzegą mieszkające na nim demony, czasem wolne, czasem wrośnięte w budynek. Pomiędzy budynkami wędrują strażnicy – diabły – strzegące porządku świata. Wędrują też bezdomne duchy, lub takie, którym zachciało się podróżować pomiędzy światami. Jeden z nich próbuje dostać się do budynku naszego świata, bo dzieje się tam coś fascynującego. Wspina się po gzymsie, szykuje do wtargnięcia do środka przez okno, w wtedy z ściany domu wyrasta smocza głowa na długiej szyi, chwyta go i odrzuca precz w przestrzeń. Kiedy diabeł upada, cały dom nachyla się nad nim, wyginając w łuk a smok grozi mu. Diabeł czmycha na dach innego budynku, gdzie siedzi czerwona diablica strażniczka i śmieje się z niego. Śmieje się i diabeł, ale zapewnia, że jeszcze tam wróci.), fragment westernu, którego nigdy nie dokończył (Nagle jednak rozległo się miarowe postukiwanie kopyt na kamieniach. To ktoś dosiadający konia zbliżał się do miasteczka. Przyjeżdżał do strony, z której jeszcze ostatnie promienie słońca kładły się na suchej, zmęczonej ziemi długimi, ciemnoczerwonymi liniami.
Nie mógł być to Matt, który wszędzie wędrował pieszo, odkąd, gdy skończył lat siedem, pogryzł go złośliwy ogier ukradziony przez kowala Mastersa Indianom. Matt stracił wprawdzie w tamtym wypadku jedynie fragment tej części ciała, która i tak zwykle pozostaje ukryta przed światem, wspomnienie jednak końskiej złośliwości odbiło się głęboko na jego psychice i chłopak nigdy już na konia nie wsiadł. Indiańskiego ogiera chciano z miejsca zastrzelić mimo protestów kowala. Przemyślne bydlę zerwało jednak pęta i czmychnęło, cały czas przeżuwając kawałek ciała Matta. Nikt nie wiedział, co działo się ze zwierzęciem później, jednak opowieści o koniu ludojadzie krążyły w Blue Creek przez lata. Na głos złośliwego rżenia niosącego się echem po kanionach drżeli najodważniejsi traperzy i wiele tajemniczych zaginięć przypisywano właśnie ogierzemu apetytowi. Wyprawiło się w końcu na ludojada trzech synów Bezzębnej Sophie. Z wyprawy powrócił tylko jeden z nich, przedwcześnie osiwiały i do końca życia, a w każdym razie do tej nocy, w której rozpoczyna się niniejsza historia, szwankujący na umyśle. To jednak temat na inną opowieść.) po czym zabrał ostatnią butelkę wina z ostatnich wakacji i poszedł z nią na dach.
Usiadł, otworzył wino i gapiąc się na miasto myślał, że skoro tyle o sobie pozapominał, to znaczy, że jego, Szałapacha, było i jest na tym świecie doprawdy bardzo dużo. Że wręcz on, Szałapach, rozdyma świat sobą, że miesza się w sprawy świata, cóż z tego, że drobne, że depcze światu po piętach i więcej niż jeden raz na rok zerka mu przez ramię. I choć pewnie przeminęło w oparach czasu bardzo wielu Szałapachów, o których pamiętają już tylko bity i ślady atramentu w zapisanych koślawym pismem zeszytach, to jednak wszyscy oni, minieni Szałapachowie złożyli się na tego jednego, jedynego Szałapacha siedzącego teraz na dachu i gapiącego się na miasto, także, w pewien sposób, pełne jego tu i dawniej i kiedyś.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s