wrzesień 1

Dziwny, poletni skwar męczył miasto już trzeci dzień. Ludzie stawiali mu na przekór kroki dziarsko, ale spojrzenia mieli przygaszone, a usta suche i popękane. Sprzedawcy napojów i lodów zacierali ręce. Wszystkie okna wszystkich domów pootwierano na oścież, gardła puchły od przeciągów.
Trzeciego dnia wreszcie przybyły chmury. Najpierw pod postacią łagodnych obłoków, których zwiadowcze zagony przemknęły przez gładkie błękitne niebo niemal zbyt pospiesznie, jeszcze ostrożnie, lękliwie. Wróciły jednak z starszymi siostrami, chmurami, które gotowe były zapuścić korzenie na dłużej. 
Miasto wcale nie było od nich lżej. Chmury rozpełzły się po całym niebie, zamiast jednak zapewnić miastu cień, jakby przycisnęły żar do ziemi sprawiając, że powietrze zgęstniało, stało się ciężkie, nieprzyjemne. Ludzie przygarbili się od tego jeszcze bardziej. Trudno było oddychać, nawet wysiedzieć przy biurkach było trudniej – oczy same się zamykały, a głowy pochylały się – cięższe a słabsze, z trudem stawiające opór współdziałającym: grawitacji i zmęczeniu.
I tak to szło do wieczora, kiedy wreszcie spadł deszcz.
Ten od teledysku początkowo stanął tylko przy szeroko otwartym oknie. Potem nie oparł się pokusie. Zszedł po schodach i wyszedł na deszcz.
Gdy ten ustał na chwilę (za moment miał wrócić), Ten od teledysku uświadomił sobie wreszcie, że to już wrzesień.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s