W piekarni, w której Ten od teledysku nigdy wcześniej nie był, zabrakło chleba, ponoć prawie najlepszego na świecie. Kilka podenerwowanych głosów zza pleców Tego od teledysku wolało upewnić się co do tego kilkukrotnie, nim ich właściciele w pośpiechu opuścili sklep. Gnała ich rzucona pospiesznie przez ekspedientkę nadzieja, że może w dwóch innych sklepach, do których piekarnia dostarcza pieczywo, prawie najlepszy na świecie chleb jeszcze był.
Ten od teledysku i jego kolega zadowolili się pieczywem, które jeszcze nie zniknęło i pojechali dalej.
Kilka szaf i stołów wyniesionych na strych później przedarli się przez błotnistą drogę, której rachitycznym nurtem podążali przez chwilę, przestraszyli młodego czarnego kota i zasiedli przy prostym stole, gdzie Ten od teledysku nie potrafił odmówić kawy. Takiej zalewanej w obscenicznie gołej szklance, rozpalonej od wrzątku, drwiącej z zalęknionych opuszków palców.
Musicie wiedzieć, że Ten od teledysku nie jest facetem od picia kawy. Ostatni raz przydarzyło mu się to chyba z osiem lat temu i Pieszczoch z Perełką bardzo żałowali, gnając za nim jedną z głównych ulic Gdańska, że nie powstrzymali go jeszcze przed pierwszym łykiem. Ten od teledysku bardzo lubi smak kawy, ale jego organizm zaczyna krzyczeć, gdy ją pije. Krzyczy o bieganiu, drżeniu rąk i niespożytych ilościach energii, którą trzeba spalić teraz, natychmiast.
Tak więc Ten od teledysku, zgodnie z przyzwyczajeniami wykształcenia, nie odmówił poczęstunku w obcym domu z dala od miasta i wysłuchał opowieści kobiety o blado rozbieżnym spojrzeniu. Ilość dymu z jej gorączkowo odpalanych papierosów, poszczepianych ze sobą niczym wagony prowadzące od jednego do drugiego, starczyłaby do napędzenia lokomotywy ciągnącej całe to nikotynowe życie od lat do lat.
Historia była zwyczajna w stronach jak te, do których zawitali. Dotyczyła zatargu o skrywanych przyczynach, być może naprawdę niezrozumiałych, w wyniku których sąsiedzi zaczynają się nienawidzić aż do niezaspakajalnego głodu wywołującego wizje kolejnych niezawinionych krzywd. Kobieta opowiadała, kolega notował, a Ten od teledysku przypominał sobie jego słowa sprzed godziny:
"Oni tu zawierają dziesiątki umów między sobą, ale nie porządnie, tylko byle jak. Spisują je na kartkach, które zaraz gdzieś gubią, a potem zaczynają między sobą walczyć, bo każdy ma swoje zdanie i myśli, że drugi go kiwa".
– Masz na to jakieś papiery? – zapytał przy stole, wśród kłębów, kolega, z wykształcenia prawnik.
– Coś tam było. Nie wiem, gdzie to teraz jest. Tyle lat minęło.
Potem przyszedł syn, przypominający Temu od teledysku jednego z kuzynów i córka w różowej bluzeczce, kołysząca ramionami i wbijająca spojrzenia oczu o wyraźnym jeszcze kolorze w kolegę spisującego mgliste zeznania. Z każdym słowem z ust mówiącej wylatywał dym, ale nie układał się w słowa, jak słowa nie układały się w chronologiczne i konsekwentne sensy. Kolega uznał mimo to, że w sprawie odciętej nagle wody uda może mu się coś zrobić. Gdy po tym oświadczeniu wstawali od stołu, córka powiedziała cicho: "zostańcie", a Ten od teledysku patrząc na jej przygarbione zbyt wcześnie od domowej pracy plecy przypomniał sobie opowieść o trzech ślepnących siostrach, spod innych nieco, ale niedalekich gór. Pomyślał, że i córkę może czekać taki los i że może przeczuwa to, albo domyśla się tego, skoro tak kołysze ramionami do kolegi. Albo może spragniona jest po prostu kontaktu z kimś z daleka i cieszy ją każda taka wizyta.
Nie posłuchali. Pożegnali się i odeszli. Jeszcze odprowadził ich syn, by porozmawiać o budowie domu kolegi i z dezaprobatą ocenić zaangażowane w nią sumy.
Ponownie pokonali drogę i jej błoto. Minęli niedokończony zbyt drogo, jak twierdził syn, dom. Wsiedli do samochodu. W drodze kolega usprawiedliwiał swoją wydumaną rozrzutność, a Ten od teledysku kiwał głową, tak naprawdę uwagę poświęcając chmurom ciągnącym po górach. Podbrzusza szarpały im się w strzępy przypominające sutki suk, z których czubki drzew spijały chciwie wodę.
Gdy wysiedli wreszcie z samochodu. Opadł na nich upojny zapach sosen i świerków napęczniałych od deszczu. Drogą szorstką od świeżo nakruszonych kamieni ochoczo przepadli w górę, między drzewami o hipnotycznym zapachu, wzdłuż rozzuchwalonego długimi deszczami potoku.