29 lipca 2005 roku wpis na tym blogu wyglądał tak:
czekając na burze.
Z powodu upałów, Ten od teledysku stara się wykonywać jak najmniej ruchów. Przebiega jedynie pospiesznie do pracy i z powrotem. Nie rozmawia z Szałapachem, a temu zupełnie to nie przeszkadza. Nie widuje Inki. Umyka przed każdym promieniem słońca, nie należy też jednak do ulicznych łowców cienia, tracących szalone ilości energii na ganianie spod jednej kamienicy pod drugą, w miarę jak mijają godziny a Ziemia wiruje po swojemu. Zamiast tego, Ten od teledysku zaszywa się w swojej dziupli i oddaje się z zapałem leżeniu.
I jak tu pisać o kimś takim?
Pozwólmy zatem, aby Ten od teledysku zniknął, na jakiś czas, z naszego pola widzenia. Aż do deszczów.
To zabawne, zobaczyć jak mało się zmienia. Może to też dodać otuchy. Albo przestraszyć, lub przynajmniej zaniepokoić.
Ten od teledysku nie zamierza jednak się nad tym zastanawiać. Zamiast tego, znów – i jak zwykle chyba, pod wpływem drobiazgu – postanawia wziąć się w garść.
Zanim zaśnie znów pomyśli o tym zabieganym, pełnym dobrej woli i pragnienia uczynienia świata trochę lepszym mężczyźnie, który mniej lub bardziej świadomie związał go dziś mówiąc: "Całe szczęście, że nie pojechał pan na urlop! Lubię tu z panem rozmawiać, bo pan stąpa twardo po ziemi."
Ach tak?
I znowu zaskoczyli go ludzie, w których się przeglądał. A teraz będzie spróbował sprostać temu odbiciu.