Najpierw poruszyły się wysokie, złote od słońca trawy, których żaden z nich nie potrafił nazwać. Ot, jakaś powszednia roślinność wyschnięta teraz przez kilka upalnych dni. Zerknęli, ale zaciekawili się naprawdę dopiero gdy kołysanie ani myślało ustać – przeciwnie, nabierało na sile i zbliżało się ku nim. W tle wciąż wezbrana, choć już nie tak groźna, rzeka miejscami czerniała od nocy, miejscami oddawała ciepłe światło latarni. Mało kto pchał się na bulwary tego wieczoru, zbyt świeże było wspomnienie powodzi. Gdzieniegdzie przy brzegu pozostały jeszcze porzeczne kałuże i plamy błota. Po mieście krążyły opowieści o krwiożerczych chmarach komarów. Ten od teledysku i Rudy siedzieli więc nad rzeką sami, a ku nim zbliżało się coś bezczelnie kołysząc wybujałą trawą.
Pomyśleli o grozie takiego tajemniczego zbliżania i roześmiali się, bo cóż groźnego mogło być w stworzeniu tak niewielkim, że mogło ukryć się w trawie. Z ciekawością wyglądali przybysza, a on zaczął fukać i parskać. Prychnął raz, albo dwa i wyszedł by przypatrzeć się im obu i dać przyglądnąć się sobie.
Był jeszcze młody sądząc po rozmiarach. I jak to jeże wzbudzał odruchową sympatię.
– Zaraz ucieknie – szepnął Ten od teledysku, mylił się jednak. Jeż ani myślał uciekać. Kręcił się w okolicy przez kilkanaście minut, a gdy jego coraz bardziej oburzone fukanie i prychanie nie przynosiło spodziewanych efektów, wychodził z traw i obwąchiwał buty niedomyślnych ludzi. Albo stawał przed nimi i patrzył z wyczekiwaniem tymi swoimi lśniącymi, ciemnymi oczyma.
– Nie widziałem jeszcze tak bezobciachowego jeża – oznajmił Rudy, a Ten od teledysku pokiwał tylko głową. Chciałby poczęstować czymś zwierzaka, ale z rzeczy konsumowalnych miał tylko piwo.
Wreszcie jeż zrozumiał, że niczego się od tych dwu nieużytków nie doczeka i poparskując odszedł.
Tak zaczęła się ta sensowniejsza część czerwca. Przedtem tylko ulewy karmiły strach przed powodziami. Upały, które nastąpiły po nich nie przyniosły ulgi, jednak nocami można było zacząć żyć.
I tak kręci się druga połowa czerwca – w normalnej pracy, normalnych imprezach i spotkaniach. W niektóre wieczory Ten od teledysku biega nad kamieniołomem, a w niektóre nie. Szałapach śmieje się z niego. Większość ludzi coraz intensywniej, coraz mocniej chciałaby odpocząć. W przeciwieństwie do nich Ten od teledysku czuje potrzebę wzmożenia pracy.
Ale od kilku dni, a konkretnie od wieczora spędzonego pokrótce w jakimś nowym lokalu zaopatrzonym w spory ekran umożliwiający oglądanie mundialu, myśli głównie o tym, co może zdarzyć się za rok.
O statku wypływającym z Irlandii i przez dwa tygodnie tnącym ocean by dopłynąć do Ameryki Południowej, a tam od portu do portu zawędrować do Brazylii.
I pal sześć Brazylię, niech będzie tylko wisienką na torcie. Ale myśl o tych dwóch tygodniach podróży pociąga Tego od teledysku, staje się czymś kuszącym, niemal koniecznością.
A ponieważ jest dzieckiem swoich czasów i mieszka w dwu światach, cały czas zastanawia się czy na takim statku jest powszechnie dostępny internet.