205 i dalej (proste sprawozdanie)

Zdenerwowanie nie powinno być jego udziałem, a jednak przyjechał na miejsce blisko godzinę za wcześnie, tylko dlatego, że pomyliło mu się w głowie wszytko, co miało związek z przeliczaniem czasu na odległości w podróży do urzędu stanu cywilnego. Kupił kwiaty. Kupił długopis, by umożliwić innym wpisanie się w książeczce, którą przygotował. Kupił kopertę na kasę. Kupił jabłko, by korzystając z okazji oszukać czymś głód, bo przecież wyszedł z domu bez śniadania. Kupił taki sobie kolorowy tygodnik, by oszukać czymś czas.
Potem witali się wszyscy – ile radości! Perełka, świadek Pieszczocha, przyjechał z żoną i kilkumiesięcznym synem. Zjawili się Ojcu i Paweł, którzy nie dotarli na wieczór kawalerski. I oczywiście Rudy i Ten od teledysku. 
Pani kierownik przywitała i udzieliła. Perełka się uśmiechał, Pieszczochowi nie zadrżał głos, prędko było po wszystkim. Szybko wyczerpała się kolejka z życzeniami, zajechały samochody. Wszyscy bez trudu trafili do restauracji o ludowym wystroju. Na sporym piecu poukładano bale drewna. Goście rozsiedli się, jak należy, przy stolikach. Ten od teledysku ucieszył się, że usiadł naprzeciw ślicznej brunetki o ciemnych oczach i nie ucieszył się, że obok siedział jej facet. Taki los. 
Odśpiewali, odklaskali, odżyczyli. Żartowali przy stolikach, wznosili toasty. Perełka zagadał o wieczór kawalerski – nikt nie pamiętał końcówki, ale pewnym jest, że znów nie dotarli pod wieżę telewizyjną, by popatrzyć ponad świtem na odświtne miasto. 
Obiad, deser i koniec. 
Ojcu, Rudy i Ten od teledysku poszli na majowe piwo w knajpianym ogródku. Darujmy sobie ich rozmowy. Ojcu odszedł prędko do żony i dzieci. Rudy nie zdołał, bo Ten od teledysku podstępnie przywołał Pieszczocha i resztę. Połazili nad Wisłą i nagle Rudy i Ten od teledysku znów znaleźli się sami w ogródku (ale zupełnie innej) knajpy, sącząc piwo i gadając o pierdołach. Podczas powrotu Tego od teledysku z toalety, jakiś koleś, na oko lumpiasty, zgadał do Tota o kasę na jakieś życie lub piwo.
– Wybaczcie panowie, ale nie mam ani grosza przy sobie – odparł Ten od teledysku, co było zgodne z prawdą, gdyż toaleta Mleczalni mieści się po drugiej stronie knajpianego ogródka, w którym Tot zostawił Rudego, swoje piwo i kurtkę z portfelem.
– No nie ściemniaj – oburzył się lumpiasty. – Zobacz jak wyglądasz!
Wyglądał Ten od teledysku rzeczywiście fatalnie. Zagarniturowany, w niezłej koszuli i niezłym krawacie, zupełnie nie pasował do atmosfery wieczornego Kazimierza. Ale kasy przy sobie nie miał i już. I kiedy już myślał, że przekonał o tym lumpiastych, jeden z nich poderwał się z chodnika, dopadł Tego od teledysku i zawołał: "czekaj!"
– Kiedy naprawdę nie mam kasy!
– Nie o to chodzi. Chcę ci coś powiedzieć.
– No, mów.
– Nie pysznij się tak. Albowiem nie szata czyni człowieka!
W takich chwilach należy zachować spokój. Pomyślmy jednak, że Ten od teledysku wypił już kilka piw, a także znajdował się w stanie silnego pobudzenia emocjonalnego.
– Nie pysznij się? – zawołał przekonany, że jedyne, co osiągnie tym protestem, to konieczność bójki. – Szata? Ty tępy durniu! Ja nienawidzę garniaków! Nienawidzę krawatów! Noszę je tylko, kiesy muszę! Więc odpieprz się ze swoją gadką o pysznieniu się i szacie! Wydaje ci się, że każdy facet w garniaku to [tu padło słowo nieprzystojne]? Więc widzisz tylko mój krawat, moją koszulę i mój garniak! I zero człowieka za nim. Nic nie wiesz, nic nie widzisz, jesteś tym o co mnie oskarżasz. 
Do bójki nie doszło. Ten od teledysku i Rudy wypili jednym piwie. Zjedli potem po pysznej kiełbasce i zasiedli przy barze pubu Omerta, gdzie wspominali wszystkie nie wykorzystane w liceum okazje damsko męskie. Pożalili się nad sobą, wypili dwa piwa i wyszli, co przyszło im tym łatwiej, że zamykano już lokal.
Ot ślub. Niby tak prosto, tak oszczędnie w gesty i gości, tak zwyczajnie w słowach, a tak wiele się stało. Niby nic ponad symbol i urzędnicze ogłoszenie; cóż znaczy druk nad pieczątką i maczki podpisów ludzi, którym charakter pisma zmienia się co kilka lat? To wszystko – prawie jak nic. A jednak ci ludzie, którzy już mieszkali ze sobą i wyczyniali ze sobą to, co mężczyzna i kobieta wyczyniać ze sobą potrafią, począwszy od sprzeczek aż po seks, ci ludzie – oni oboje a za nimi wszyscy – zgadzają się teraz, że istnieją teraz jakoś inaczej. A przecież nie stało się nic poza spotkanie, gesty, symbole na palcach (złote obręcze, to jakby założyć sobie na palce Słońce), obiad, spacer, piwa i pożegnania z tymi, co zostają.
Rankiem, już innym rankiem, inaczej, oni polecą na Kretę.
Niedługo przed pożegnaniem, Ten od teledysku zapytał:
– To złamiemy tradycję i dziś nie pójdziemy do Pięknego Psa?
– Jestem zbyt zmęczony – jęknął Rudy.
Bywa. Właściwie nic nadzwyczajnego. Na wszystkie dni ich życia, obaj spędzili w Pięknym Psie kosmicznie niewiele nocy i poranków.
A jednak było coś dziwnego w tej zmęczonej decyzji. Bo Ten od teledysku poczuł szczyptę żalu na myśl, że tym nie zobaczy tego niespodziewanego świtu, o którym mógłby napisać także dla siebie i dla tej gdzieś tam tęskniącej za takimi świtami dziewczyny. 
Co oczywiście znów prowadzi nas do umowności słów, czynów i gestów. Trochę śmiesznej, a trochę istotnej. 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s