jeszcze nie przedwiośnie

Niebo postanowiło trochę poprzeciekać. Ponieważ nie do końca dogadało się z powietrzem cała ta ściekająca zewsząd wilgoć zamarzała każdego wieczora, a ludzie ślizgali się, wywracali i doprawdy mało komu było do śmiechu.
No, może Szałapachowi, który przypomniał sobie  o istnieniu dachu, gdy nakazano mu wspiąć się nań i postrącać na ziemię kilogramy niebezpiecznie zalegającego śniegu. Wszystko, co miałby do powiedzenia w tym temacie rozsądnie zachował dla siebie, pamiętając, że nowy administrator budynku bardzo krzywo patrzy na jego maleńkie mieszkanko przycupnięte na parterze labiryntu.
Szczęście, że Inka sikała draniowi do butów i mordowała paprotki z takim uporem przynoszone przez żonę tamtego.
Zrzucenie śniegu zajęło Szałapachowi ponad dwie godziny. A później musiał jeszcze ganiać z łopatą, by usypać z tego, co zrzucił pięć sporych śnieżnych gór. Nocą, cały obolały od niebagatelnego wysiłku śnił o powodziach.
Dlatego gdy kilka dni później obserwował z wysokości dachu te wszystkie fikołki, piruety i rozpaczliwe machanie rękami, gdy wysłuchiwał przeraźliwych krzyków i złorzeczeń, cieszył się, że jednak jest sprawiedliwość na świecie.
Nawet, gdy spadał z dachu, bo przecież i tam było ślisko, myślał o tej sprawiedliwości.
Być może jedyny.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s