ten od teledysku i tubylcy

W roku, który minął nieco ponad miesiąc temu, obecny właściciel labiryntu, w którym pracował Ten od teledysku uznał, że kryzys to doskonały moment, by dobudować do budynku gustowną trzypiętrową przybudówkę. Plan jego zrealizowano w ciągu ośmiu miesięcy wypełnionych setkami rodzajów hałasu, wraz z okazjonalnym szuraniem, przekleństwami w obcym języku, gdy upuszczano cegły, brzękiem tłuczonego szkła i pojękiwaniami kobiet, które nie były w stanie znieść tego wszystkiego. Raz nawet, pod sam koniec budowy, jakiś człowiek krzyczał przeraźliwie przelatując z potworną prędkością za oknem Tego od teledysku. Ponieważ jednak prowadzony przez przywiązaną do czegoś nogę leciał w górę, nie zaś w dół, Ten od teledysku nie martwił się bardzo o jego zdrowie. Odczekał wprawdzie niepewną godzinę, czekając, czy nie przyjedzie pogotowie. Ponieważ jednak nie przyjechało, z spokojnym sumieniem poszedł do domu.
A teraz utknął w tej cholernej przybudówce, zgubił się w niej.
Oczywiście nie mogła być normalna. Musieli zbudować w niej dwie krzyżujące się klatki schodowe, z których jedna pozornie tylko prowadziła w górę. Idąc nią Ten od teledysku trafił niespodziewanie do czegoś, co jeszcze nie było piwnicą, z pewnością jednak dawno już nie widziało słońca. Znalazł tam grupę ludzi, w których po kamizelkach z logo, jakie niejasno zapamiętał, rozpoznał robotników budowlanych. Nie powinno być tu ich od miesięcy.
Byli drobni, wręcz tak malutcy, że w pierwszej chwili wziął ich za skrzaty.
– Nihao! – zawołał jeden z nich, chyba specjalnie dla Tego od teledysku zapalając święcę. Przy jej nikłym, rozedrganym płomyku Temu od teledysku wydało się, że tajemniczy ludzie mają skośne oczy. Wysilił całą swą znajomość azjatyckich języków i wydobył z siebie całkiem niezły początek, brzmiący trochę jak: "łatasziłaaaa…" po czy zamarł, bo więcej już nie pamiętał.
Tubylcy ucieszyli się, choć chyba nic nie zrozumieli i zarzucili go potokiem słów, z których wyłapał jedynie często powtarzające się coś w rodzaju: "łohaomao". Często zdania kończyły się wysoko urywanym prawdopodobnie w znaku zapytania "ma?". Nic z tego nie zrozumiał, poza faktem, że odnalazł zaginioną, a może porzuconą część ekipy budowlanej. Przez grzeczność przyjął miseczkę ryżu, a potem pobiegł po Szałapacha i niemal siłą zaciągnął go na miejsce.
Po tubylcach nie było ani śladu.
– Próbowałem ci wytłumaczyć – wydyszał nieco zmęczony Szałapach. – Ich szefowie okazali się bandą sukinsynów i zostawili ich tutaj, żeby nie opłacać im powrotu. No to siedzą i czekają, aż znajdzie się coś do roboty. Na wszelki wypadek trochę się ukrywają.
– Tutaj?
– A czemu nie? Na trzech piętrach nie uświadczysz żywego ducha, bo przez recesję nie ma ich komu wynająć. Wszystko należy do nich – na dachu uprawiają ryż, a w piwnicy hodują szczury. 
– Boże – jęknął Ten od teledysku. – Nie można im jakoś pomóc?
– Cały czas im pomagam – wzruszył ramionami Szałapach. – Wymieniam ten ich ryż na alkohol. To bardzo przyzwoici ludzie – tłumaczył gdy wracali. – I fachowcy. Pamiętasz, tego, którego ta ich średniowieczna winda wciągnęła na dach?
– Jakbym mógł zapomnieć! – parsknął Ten od teledysku, ale przygasł pod spojrzeniem przyjaciela.
– Zamurowali go w ścianie.
– Że co?
– No wiesz, prymitywne kultury zakopywały pod wybudowanymi  domami koty i psy, żeby ich duchy strzegły domostwa. Oni teżtak chcieli. Ale jak jeden z nich zginął, skorzystali z okazji. To się nazywa oddanie pracy, co?
– No weź! Robisz sobie ze mnie jaja!
– Jak nie chcesz, nie wierz. Ale możesz zapytać Żenię, on wszystko potwierdzi.
– Kogo?
Szałapach aż się zatrzymał.
– Nie mów, że nie znasz Żeni!
– Nie znam Żeni – oznajmił Ten od teledysku. – Kto to jest?
– Wiesz, że pod piwnicami mamy ten schron przeciwatomowy, nie?
Ten od teledysku wiedział.
– No i Żenia był kierownikiem jego budowy, wtedy wszystkie takie rzeczy budowali, albo przynajmniej nadzorowali Ruscy. No i zakochał się Żenia w jednej sprzątaczce i został. Że musiał się ukrywać, bo by go wzięli z powrotem do sojuzów, schował się w takim ukrytym korytarzu, co to go sam zrobił i tam przeczekał. Właściwie wciąż przeczekuje. Co chcę go wyciągnąć na zewnątrz, powtarza mi, że nic nie wiem o KGB.
– Teraz to już na pewno robisz sobie ze mnie jaja! – zaprotestował Ten od teledysku. – Przecież ten schron budowali tu w latach pięćdziesiątych!
– Żenia jest Gruzinem – odparł Szałapach. – Oni są cholernie długowieczni.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s