bywa kiepsko

Dawno, naprawdę dawno temu, kiedy lata liczono od wakacji do wakacji, ten mniejszy, powszedniejszy czas od klasówki do klasówki, kiedy wszyscy widzieliśmy świat wyraźniej, a źródła rzek pozostawały nieodgadnioną i kuszącą tajemnicą, nie zaś czymś, o czym wcale się nie myśli, Ten od teledysku spotkał Rudego. Nie pamiętam już jak to się stało. Zdaje się, że Ten od teledysku wybazgrał na okładce zeszytu jakieś zdanie w elfim języku, a Rudy dostrzegł to przechodząc i zdziwił się: "O!".
Potem różnie bywało. Przez jakiś czas siedzieli w jednej ławce licząc przejeżdżające za oknem tramwaje, dzielili uwagi za nieuwagę na lekcjach, jakieś imprezy lokalne i wyjazdowe. Poszli na te same studia i obaj ich nie skończyli. Rudy ożenił się i rozwiódł, a Ten od teledysku nie. Za to przytyli obaj. Rudemu zawsze podobało się "gdzieś dalej", Ten od teledysku niechętnie zamieniał widoki podwórek za oknem. Obaj koniec końców, okazali się równie ciapowaci.
Potem znajomi zaczęli mówić o Rudym nieprzychylnie. Nawet zaprzyjaźniony z nim od osiedlowej maleńkości Okej. Ten od teledysku mamrotał coś obronnie, albo milczał. Samemu trudno przychodziło mu zrozumieć, czemu Rudy zostawia nową żonę z dzieckiem w kraju, samemu jeżdżąc co pięć minut w inną stronę świata, zawsze z nowymi wielkimi planami kończącymi się kolejnymi niepowodzeniami. Po zastanowieniu zrozumiał eskapistyczny mechanizm, ale nie zaakceptował go, choć wyobraził sobie, że pewnie mógłby, gdyby się postarał. 
Potem Jasna wylądowała w szpitalu, a Rudy znów znalazł powód by nie przyjechać. Teraz Jasna znowu nasiąka farmaceutycznymi zapachami w jakimś posępnym miejscu o zielonych ścianach, sprawa jest poważniejsza i wszyscy się zastanawiają, czy Rudy zachowa się wreszcie przyzwoicie, czy też znów znajdzie jakiś sposób by wytłumaczyć sobie, że wyszło jak wyszło i trzeba jakoś z sobą żyć.
To dzieje się ciągle, zawsze i wszędzie. Nie jest to jakieś wielkie zło, rozciągnięte w mroczny, kłapiący pastą cień. Tym, co nas zjada nie jest demoniczny Adolf, ale małe, ciche draństwa pomiędzy jednym a drugim poniedziałkiem. A przecież, jak w The Fixer
"Widziałem taki program w telewizji. Dziecko, kiedy jest wewnątrz mamy… ma serce wielkości ziarenka maku. Malutkie. Nawet taki Jude. Z całym tym… brutalnym, chorym gównem w środku. Nawet on miał kiedyś serce wielkości ziarenka maku.", co zaraz przywodzi na myśl początek "Krainy Wód" Swifta o tym, że każdy człowiek, nawet skończony drań, był kiedyś maleńkim dzieckiem ssącym mleko z piersi matki. 
Potem sobie rośniemy, nabieramy wagi i grawitacja przyciąga nas coraz bardziej do ziemi. A od tego cholernego wirowania robimy się coraz bardziej i bardziej pokręceni aż potrzeba cudu, by po prostu zachować się przyzwoicie.



Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s