Do późna w nocy Szałapach oglądał pełną informacji telewizję. Na przemian z katastrofami pysznili się w niej politycy tak pewni swego, że nie miał wątpliwości, iż musieli być co do jednego zakłamanymi sukinsynami. Tak bardzo zmęczyło go to migotanie danych, że dla odprężenia zadzwonił do przestraszonej kobiety, której numeru nie pozbył się z komórki.
Komórka Szałapacha była stara, ciemna i spora. Jej wyświetlacz znał tylko dwa kolory – ciemny i trochę mniej ciemny. Przebiegał przez niego wykres pracy serca o malejących szczytach.
Właśnie mijał poniedziałek a zaczynały się przymiarki do wtorku. Szałapach szykował się więc do krótkiej, jednostronnej rozmowy z pocztą głosową. Postanowił, że da jej się wygadać, po czym przerwie połączenie. Dlatego, kiedy kobieta odebrała po pierwszym sygnale, był tak zaskoczony, że nie powiedział ani słowa. Ale i nie rozłączył się.
– Czułam, że pan zadzwoni – wykorzystała ciszę, jaką jej zapewnił. – Jego tu nie ma. Poszedł sobie. Może nie ma mi już nic do odebrania? Wie pan, my kobiety właśnie takie jesteśmy – wciąż dajemy i tak niewiele dostajemy w zamian.
– Każdy mówi tak o sobie – odezwał się wreszcie. – Cieszę się, że jest pani już bezpieczna. To dobranoc.
– Nie jestem bezpieczna! – zaprotestowała szybko, nim zdążył się rozłączyć. – Jestem stara!
– Stara? – spróbował przypomnieć sobie ją w czymś więcej niż tylko głosie. Nie wydała mu się stara. Miała może lekką nadwagę i chyba uważała, że pozjadała wszystkie rozumy. I jeszcze jej oczy wydawały mu się dość płytkie, ale i pociągające. Stara? Nie. – Nie jest pani stara. Może trochę zmęczona.
– Jestem stara! – uparła się. – Wiem to! Człowiek, kiedy jest młody, ma same marzenia. Ciągle marzy o tym co będzie i jaki będzie. A kiedy jest stary już tylko wspomina – o czym marzył i jaki był. I ja taka jestem. Odkąd tamto pożarło moje marzenia, nie mam już żadnych. Jestem stara!
– Bzdura. Człowiek zawsze ma marzenia. Choćby o tym, by być młodym, jeśli nie pozostaje nic innego.
– To nie marzenia! – zaprotestowała żywo.
– Nie? A co?
– To wiara w Boga. Albo przynajmniej potrzeba takiej wiary.
To go przestraszyło. Chyba to wyczuła, bo zmieniła ton.
– Może pan do mnie przyjedzie? Mam butelkę wódki.
– Nie składam drugich odwiedzin.
– Otworzylibyśmy ją – nie zwróciła uwagi na jego protest. – Wypilibyśmy, potem ja zrobiłabym się luźniejsza a pan odważniejszy.
Nie chciał być ostry, nieprzyjemny. Ale słowa jakoś same tak mu wyszły.
– Niech pani pomarzy. Dobranoc.
Komórka Szałapacha była stara, ciemna i spora. Jej wyświetlacz znał tylko dwa kolory – ciemny i trochę mniej ciemny. Przebiegał przez niego wykres pracy serca o malejących szczytach.
Właśnie mijał poniedziałek a zaczynały się przymiarki do wtorku. Szałapach szykował się więc do krótkiej, jednostronnej rozmowy z pocztą głosową. Postanowił, że da jej się wygadać, po czym przerwie połączenie. Dlatego, kiedy kobieta odebrała po pierwszym sygnale, był tak zaskoczony, że nie powiedział ani słowa. Ale i nie rozłączył się.
– Czułam, że pan zadzwoni – wykorzystała ciszę, jaką jej zapewnił. – Jego tu nie ma. Poszedł sobie. Może nie ma mi już nic do odebrania? Wie pan, my kobiety właśnie takie jesteśmy – wciąż dajemy i tak niewiele dostajemy w zamian.
– Każdy mówi tak o sobie – odezwał się wreszcie. – Cieszę się, że jest pani już bezpieczna. To dobranoc.
– Nie jestem bezpieczna! – zaprotestowała szybko, nim zdążył się rozłączyć. – Jestem stara!
– Stara? – spróbował przypomnieć sobie ją w czymś więcej niż tylko głosie. Nie wydała mu się stara. Miała może lekką nadwagę i chyba uważała, że pozjadała wszystkie rozumy. I jeszcze jej oczy wydawały mu się dość płytkie, ale i pociągające. Stara? Nie. – Nie jest pani stara. Może trochę zmęczona.
– Jestem stara! – uparła się. – Wiem to! Człowiek, kiedy jest młody, ma same marzenia. Ciągle marzy o tym co będzie i jaki będzie. A kiedy jest stary już tylko wspomina – o czym marzył i jaki był. I ja taka jestem. Odkąd tamto pożarło moje marzenia, nie mam już żadnych. Jestem stara!
– Bzdura. Człowiek zawsze ma marzenia. Choćby o tym, by być młodym, jeśli nie pozostaje nic innego.
– To nie marzenia! – zaprotestowała żywo.
– Nie? A co?
– To wiara w Boga. Albo przynajmniej potrzeba takiej wiary.
To go przestraszyło. Chyba to wyczuła, bo zmieniła ton.
– Może pan do mnie przyjedzie? Mam butelkę wódki.
– Nie składam drugich odwiedzin.
– Otworzylibyśmy ją – nie zwróciła uwagi na jego protest. – Wypilibyśmy, potem ja zrobiłabym się luźniejsza a pan odważniejszy.
Nie chciał być ostry, nieprzyjemny. Ale słowa jakoś same tak mu wyszły.
– Niech pani pomarzy. Dobranoc.