No więc wspięli się na dach, jak za dawnych czasów (o czym nie omieszkał wspomnieć Ten od teledysku). Wyjęli piwo z plecaka Tego od teledysku i rozsiedli się tak wygodnie, jak tylko było to możliwe.
W oddali niebo pruło się białymi nitkami błyskawic. Tak daleko, że nawet grzmoty nie dochodziły do ich uszu.
Przyszło mi do głowy, że właśnie tak mógłbym to zakończyć – ich dwóch popija w milczeniu piwo na dachu. Kamera odjeżdża, po kilku sekundach widać już błyskawice na krawędzi horyzontu. Gdy burza zbliża się, jeden rozbłysk oświetla dach i dzięki temu możemy znów zobaczyć dwie niewielkie sylwetki. Potem przenikamy przez chmury, przez chwilę nie widać nic.
A potem rozbłyski poprzez chmury, piękny widok.
Ale to nie takie proste, prawda?
Zresztą, Ten od teledysku odezwał się burząc chwilę:
– Jestem jednym z nich, cholera.
– Jak wszyscy.
– Może i tak. Ale sporo czasu żyłem w przekonaniu, że jednak nie. Że siedzi we mnie jakaś wyjątkowość, dobra, czy zła.
– Jak wszyscy.
Spostrzegłwszy, że Szałapach zaciął się najwyraźniej, Ten od teledysku westchnął, powalczył chwilę z niewyrażonym oporem Szałapacha i sobą samym aż w końcu pociągnął łyk z butelki i cokolwiek rozżalony oddał się kontemplacji nadchodzącej burzy.
A Szałapach zadał łeb w górę ku niebu, którego nie było widać i myślał jak to dobrze, że nie musi wysłuchiwać Tego od teledysku w ten specyficzny sposób. I jaką robi mu tym przysługę.
Gapił się w sine chmury pod granatowym niebem marząc, by nie musiał być nikim specjalnym, by mógł stać się na powrót "jednym z nich".
W oddali niebo pruło się białymi nitkami błyskawic. Tak daleko, że nawet grzmoty nie dochodziły do ich uszu.
Przyszło mi do głowy, że właśnie tak mógłbym to zakończyć – ich dwóch popija w milczeniu piwo na dachu. Kamera odjeżdża, po kilku sekundach widać już błyskawice na krawędzi horyzontu. Gdy burza zbliża się, jeden rozbłysk oświetla dach i dzięki temu możemy znów zobaczyć dwie niewielkie sylwetki. Potem przenikamy przez chmury, przez chwilę nie widać nic.
A potem rozbłyski poprzez chmury, piękny widok.
Ale to nie takie proste, prawda?
Zresztą, Ten od teledysku odezwał się burząc chwilę:
– Jestem jednym z nich, cholera.
– Jak wszyscy.
– Może i tak. Ale sporo czasu żyłem w przekonaniu, że jednak nie. Że siedzi we mnie jakaś wyjątkowość, dobra, czy zła.
– Jak wszyscy.
Spostrzegłwszy, że Szałapach zaciął się najwyraźniej, Ten od teledysku westchnął, powalczył chwilę z niewyrażonym oporem Szałapacha i sobą samym aż w końcu pociągnął łyk z butelki i cokolwiek rozżalony oddał się kontemplacji nadchodzącej burzy.
A Szałapach zadał łeb w górę ku niebu, którego nie było widać i myślał jak to dobrze, że nie musi wysłuchiwać Tego od teledysku w ten specyficzny sposób. I jaką robi mu tym przysługę.
Gapił się w sine chmury pod granatowym niebem marząc, by nie musiał być nikim specjalnym, by mógł stać się na powrót "jednym z nich".