barbarzyńca u drzwi

Było jeszcze wcale nie tak gorąco, gdy Ten od teledysku zasuwał w stronę pracy, zastanawiając się jaką katastrofę przyniesie mu tego dnia rozbuchana wiosna. Czy wspominano, że Ten od teledysku nie przepada za wiosną? Jest to niechęć mocno uzasadniona – przeczytał dawno temu, że wiosną właśnie najwięcej umiera ludzi, w związku z czym i swego odejścia oczekuje gdy przyjdą maje i kwitnąć będą bzy. Znacznie gorsza od tego wróżenia z pór roku jest dla Tego od teledysku świadomość, że po iluśtam latach od zbawiennej palinkowej kuracji znów wiosną kicha i czuje pieczenie w gardle.
Pal jednak sześć wiosnę ze wszystkimi jej potwornościami. Ten od teledysku zasuwał w stronę pracy, ale nie do niej samej, tego bowiem akurat poniedziałku wziął wolne, by zostać świadkiem wręczenia tytułu doktorskiego swojej niegdysiejszej nauczycielce serbskiego. Ponieważ jak zwykle był prawie że spóźniony zasuwał żwawo. i nagle, po dwóch przecznicach i jednym skrzyżowaniu drogi, gdy mijał ciężką żelazną bramę niewielkiego muzeum, zgubił niespodziewanie rytm kroków.
Młodzieńczy zupełnie chudzielec w takich sobie zwyczajnych okularach (co oznacza modne, drogie i wypasione, jak wszystko obecnie) czekał aż mężczyzna o trudnym do określenia wzroście, bo zgięty w pół, skończy kręcić zabytkowym zapewne kluczem w zabytkowych zamku zabytkowych drzwi. W ręce trzymał dwa, lub trzy egzemplarze "Barbarzyńcy".
Przeszłość wyskoczyła, jak to w zwyczaju znienacka i trzasnęła Tego od teledysku przez łeb.
Dawno dawno temu, w czasach rozpasanego studiowania, Ten od teledysku wspólnie z dwoma znacznie bardziej zaangażowanymi w całą sprawę kolegami, założyli to pismo. Najpierw było kilkoma kartkami papieru powielanymi na ksero i spinanymi zszywaczem biurowym. Potem rosło, aż w końcu zniknęło, bo wszyscy trzej skończyli studia i już im się nie chciało, a następcy obijali się i już. Pismo czasów Tego od teledysku w najlepszym nawet momencie nie wyglądało choć w ćwierci równie dobrze i profesjonalne jak to, które trzymał chłopak w okularach.
Ponieważ stał gdzie stał, Ten od teledysku uznał, że należy on do redakcji, albo przynajmniej jest z nią związany koleżeńsko lub jakoś tam. Ten od teledysku poczuł chęć by podejść, zagadać, pochwalić się jaka z niego skamielina. Pokonał pokusę w ułamku sekundy, wyrównał a może nawet i wydłużył krok i pomknął dalej, ku Gordanie, która za jakieś dwie godziny miała go zapytać: "a kiedy się ostatnio widzieliśmy?". Odparł, że chyba dwa lata, temu, ona policzyła, że osiem. Uciekł w komplement, ona się uśmiechnęła i czas znów nie miał do nich dostępu.
Ale najpierw zasuwał ulicą i próbował uplastycznić jakąś tą chwilę, ubrać ją w jakieś kosmiczne prawo, które możnaby zapisać prostym a niezwykłym wzorem. Chwilę gdy mijał kolesia będącego jakimś tam spadkobiercą jego (i kumpli) pomysłu. Chwilę, w której zawirowania prawdopodobieństw uśmiechnęły się do niego i musnął dowód na swoje istnienie – obiektywny spadek po swoich czynach sprzed iluś tam lat. Magia, którą przywołał, zawierała się w tajemnicy, tym, że ów okularnik cierpliwie czekający by pracownik muzeum uporał się z zamkiem, nie wiedział, że oto przeszłość i teraźniejszość musnęły się. I jeden człowiek świadomy tego pomknął na spotkanie innej przeszłości, drugi zaś pozostał błogosławienie wolny od skojarzeń i wspomnień, skupiony na tym, co jest i co będzie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s