małe przypadki2

To było w samym środku lasu, tak mi się w każdym razie zdawało w ciemnościach jak gnałem między tymi cholernymi drzewami, które przestawały być niewidzialne na jakąś sekundę przed tym, jak człowiek na nie wpadał. To musiał być sam środek lasu, bo biegłem i biegłem, choć przecież, gdy przychodziliśmy tam, jeszcze za dnia, deptaną drogą, wcale nie wydawał się ten las duży. Właściwie wcale nie widziałem tam lasu. Zresztą, jaki tam las pod Wieliczką?
Ale noc wiele zmienia.
No więc biegłem i inni też ze mną biegli, co zresztą było głupie, bo nie myśleliśmy, nie patrzyliśmy, tylko żeśmy gnali przed siebie za tą dziewczyną, która nagle dostała ataku histerii i po prostu pognała z płaczem w las.
Najpierw ruszyły za nią dziewczyny, bo tak im kazała samicza solidarność i wrażliwość. Faceci pewnie staliby tam i naśmiewali się z idiotki dopóki nie przyszłoby im do głowy, że ten, który ją dopadnie i pocieszy będzie mógł potem ją przelecieć. Ale jak już ruszyły dziewczyny, to oni pobiegli za nimi, bo tak wypadało. Bo tak było trzeba.
No, nieważne.
W każdym razie jakiś czas później, jak już powyłaziliśmy z tego lasu, ona siedziała na takim podmurowaniu przy schodach. Nie bardzo wiem, jak to nazwać, bo ten dom, w którym urządziliśmy imprezę nie był jeszcze całkiem gotowy. Pustaki, kamienie, trochę drewna, dziury w podłodze na wyższych piętrach. Gotowa była tylko kuchnia i dwa pokoje. W jednym zaczęła się impreza, by oczywiście przenieść się do kuchni. W drugim sypialnię urządziły sobie dziewczyny.
No więc siedziała na tym nieokreślonym kawałku betonu, a ja siedziałem razem z nią. Wszyscy inni poszli już do kuchni, zostawiając nas tam. Żeby miała się przed kim wygadać.
Gadała i gadała. Nie bardzo wiem o czym, bo musiałem całą siłą woli powstrzymywać się przed tym, żeby nie zacząć się do niej dobierać, a tylko o tym myślałem. To była… No, w każdym razie tamtej nocy wydawała mi się niesamowitą laską. Fajne oczy, fajne usta, fajne cycki – wszystko miała fajne. Oprócz nawijki. Siedziała i nawijała o facecie, który jej nie kocha a ona tak cierpi. Jak teraz o tym myślę, to wydaje mi się, prawie wiem to na pewno, że chciała, żebym zabrał się wreszcie do rzeczy. A ja strasznie chciałem to zrobić, tylko blokowała mnie ta jej nieszczęśliwa miłość. Proszę się nie śmiać, miałem wtedy szesnaście lat. Ja wiem, że jest kupa szesnastolatków, którzy by się nie patyczkowali, ale ja byłem właśnie z tych, co się patyczkują.
No i tak siedzieliśmy. Teraz to nawet śmieszne – ona chciała, żebym zaciągnął ją w krzaki, ale puściła zupełnie niewłaściwą opowieść. Ja chciałem ją przelecieć, ale opacznie ją zrozumiałem. I tak żeśmy się nie rozumieli, aż ona w końcu sobie poszła.
Komedia omyłek.
Tym większa, że – jak się na drugi dzień dowiedziałem – inna laska, która koniecznie chciała mnie zaciągnąć tej nocy w jakieś ustronne miejsce, czekała na mnie i czekała. Ale ponieważ ja siedziałem z tamtą tak strasznie długo, uznała, że nic z tego nie będzie i dała się zaciągnąć na strych mojemu kumplowi, który strasznie ją chciał.
Komedia omyłek.
Jaki ja byłem wściekły na siebie i na tamtą zapłakaną na drugi dzień! Ale najbardziej na siebie, że się z żądną z nich nie przespałem.
Ale potem, jakieś pół roku później, jak zobaczyłem co ta druga zrobiła z tamtym moim kumplem, to uznałem, że ta laska, która nie dała mi wtedy dupy, tam przy tych schodach, to był mój anioł stróż. I cała te komedia omyłek uchroniła mnie przed strasznym gównem. Raz w życiu spotkałem prawdziwą kobietę fatalną i to była ta druga, ta co ją kumpel dopadł na strychu.
Tyle chciałem panu powiedzieć. Tylko to. Dziwne, nie?

– Dziwne – zgodził się Szałapach wyłączając dyktafon. – Ale zbierałem już dziwniejsze dusze.
– Zostanie pan jeszcze na chwile?
– Nie mam już po co. Bo pan już nic nie opowie, prawda?
– Nie. Już nic. jak o tym myślałem, po tym, jak się umówiliśmy, wydawało mi się, że to jest historia z jakimś morałem. Że niby człowiek nie wie jak się obróci chwila, którą właśnie traci. Ale teraz nie jestem już tego pewien.
– Nie ma historii z morałem – oznajmił Szałapach zbierając się do wyjścia.
– Nie?
– Nie. Żeby zaistniał morał, historia musi się kończyć. A żadna nigdy się nie kończy.
– Jak nie jak tak? Moja się kończy na ten przykład.
– Nie.
– Jak nie?
– Nie i już. Ktoś będzie pana pamiętał, może ta dziewczyna, której pan nie przeleciał. Może to, że pan jej nie przeleciał, coś tam dla niej zmieniło. Na pewno zmieniło dla pana kumpla, że pana nie przeleciała ta druga. Wszystko się miesza, plącze, trwa. Do widzenia.
– W dupie mam taki brak końca! – oznajmił zamkniętym drzwiom mężczyzna nim zniknął.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s