Temu od teledysku śniły się w nocy koty. Nieprzeliczone ilości młodych, kudłatych drobinek (bo wszystkie koty były miniaturowe) plątały mu się pod nogami na jakiejś działce, na której trwała akurat atrakcja zaślubin pary pięknych ludzi, podświadomie szykujących się do tragedii. Gdzieś, za ścianami kartonowego domku przychodziły właśnie na świat tajemnicze i niosące grozę potwory, szykujące się do pożarcia kotów. Za siatką przebiegały stada łasic z szczurami w pyskach, przebiegł też miniaturowy lis o pięknym, choć wcale nie rudym futrze. Ten od teledysku, który nawet we śnie pozostał mężczyzną nie potrafi nazwać koloru lisiego futra, podejrzewa, że był to jakiś kolor, który w rzeczywistości nie istnieje. Piękny. Ten od teledysku zapragnął, by nikt nie zabił lisa.
Pośród tego zamieszania, Ten od teledysku usłyszał miauknięcie. Dziwne, przypominające ludzkie wołanie. A może to Ten od teledysku rozumiał we śnie język koci? Poszedł za owym głosem i dotarł do czarno białego kocura nawołującego nad, maleńkim, także czarno białym kotkiem skulonym w trawie. Kotek był ranny i zakrwawiony.
– W porządku, Tokaj – powiedział Ten od teledysku. – Już jestem.
Duży kot, uspokojony, odszedł, a Ten od teledysku zabrał kociaka, mniejszego od jego dłoni, do łazienki, która pojawiła się, nie stąd ni z owąd, na działce. Kotek pomiaukiwał boleśnie przez cały czas, więc Ten od teledysku głaskał go delikatnie i szeptał coś uspakajającego. Kiedy opatrywał ranę kotka, ten ucichł i Ten od teledysku przestraszył się, że umarł. I – jak każdy przestraszony chłopiec – zawołał mamę.
Niedługo potem obudził się, do końca niepewny, czy kotek przeżył. Ten niepokój dręczy go jeszcze teraz, gdy już opowiedział swój sen kompletnie obojętnej Ince.
A najgorsze, że w pewnym momencie, uświadomił sobie, niewiadomo jakim sposobem, że mały, ranny kotek i przejmująco nawołujący duży kocur, były w istocie, tym samym kotem – Tokajem.
– Czy Tobie też śnią się martwe zwierzęta? – zapytał Ten od teledysku Szałapacha.
– To jednak nie przeżył? – zmartwił się Szałapach.
– Ten kot, który mi się śnił, Tokaj, nie żyje od kilku lat – wyjaśnił Ten od teledysku, powtarzając sobie równocześnie w myślach, że wyśniony kotek przeżył, na pewno przeżył, rana nie była zbyt groźna, nie stracił też wiele krwi…
– Mnie się nic nigdy nie śni – skłamał więc Szałapach i więcej już o tym nie rozmawiali.
Ten od teledysku nie wie, do czego służą sny. Przypomniał sobie jednak Tokaja, sympatycznego kocura, który urywał się z domu na noc, aby przynieść nad ranem upolowaną mysz, lub szczura i złożyć trofeum dumnie w jakimś centralnym miejscu domowego zamieszania. Był towarzyski, wesoły i drapieżny, jak niektóre koty. Cud kot, któremu zdarzyło się pewnej nocy zmierzyć z samochodem i przegrać. Ten od teledysku wyobraża sobie czasem tę ostatnią chwilę zdumienia i bólu i ma nadzieję, że trwała możliwie jak najkrócej.
Jesteś kotem, biegniesz w nocy ku drzewom, gdzie mieszkają cienie, na które możesz zapolować. Wyszedłeś z ciepłego, bezpiecznego domu, w którym mieszkają twoi ludzie i w którym zawsze chętnie cię witają. Teraz cieszysz się biegiem i wolnością. Czujesz zapachy, powiew chłodnego powietrza, cienie i cienie cieni
I wtedy oślepiają cię światła a po sekundzie oślepia cię ból.
A teraz, czasem, Tokaj śni się Temu od teledysku. Co, zapewne, nic nie oznacza.
Swoją drogą, jaki ma sens przejmować się losem wyśnionego kociaka, czyżby nie starczało Temu od teledysku problemów?
– Ja nie mam problemów – mruczy Szałapach. – Żadnych.