Przejście przez Rynek Główny i okolice nocą, gdy ma się w głowie kilka piw, przypomina spacer przez salę balową, na której ktoś wystawia kilkanaście obyczajowych spektakli równocześnie. Prześlicznie niedosiężne dziewczęta trzepoczą jaskrawymi bądź ciemnymi sukniami, ich oczy błyszczą – czy śmieją się, czy płaczą. Gromada dziewczyn w czarnych bluzkach odsłaniających blade jeszcze o tej porze roku ramiona krzyczy, trochę w złości, trochę w pijaństwie. Ich makijaże są równie ciemne jak stroje.
Pijani Anglicy okazują się tacy, jak zwykle. Ochroniarz taksuje wzrokiem i was i ich. Was prędko lekceważy – nie jesteście tak pijani, jak oni i nie próbujecie pchać się do strzeżonej przezeń dyskowni.
Ojcu i Ten od teledysku przedostają się wreszcie na Kazimierz, znajdują stolik w Czeskiej. Kelnerka nie jest pewna, czy szef przygotuje im tak późno serowy dodatek do piwa. Okazuje się, że szef jak zwykle idzie na rękę klientom. Wypijają piwo, drugie, trzecie. Zostawiają napiwek. Jest już po drugiej, ale Ten od teledysku nie chce kończyć tej nocy. Drzwi Punktu Docelowego są tak zachęcająco otwarte. Przy barze samotna duża ładna brunetka nie rozgląda się ale patrzy i widzi. Gdy zbierają się do wyjścia, zagaduje do Ojcu z zabarwioną nadzieją słodyczą w głosie. Ktoś stawia im dwie wódki. Wypijają je prędko i wychodzą.
„Leciała na ciebie” – rzuca Ten od teledysku. Ojcu mówi coś nieważnego w odpowiedzi, zaraz wsiądzie do taksówki.
Potem brama, podwórko, schody, dom, łóżko. Za oknem jaśnieje, ptaki śpiewają coraz zawzięciej.