…a to było tak. Siedzieli we dwóch w Punkcie Docelowym i kompletnie nie zwracali uwagi na pustkowienie knajpy, bo zbyt się skupiali na tej ultraślicznej nadseksownej blondynce, do której startowali obaj na przekór wichrom różnic wieku. Wreszcie Os. pierwszy raz podupadając na duchu i kondycji knajpowej bąknął: „to ja was zostawię” i zniknął. Dopiero wtedy Ten od teledysku zorientował się, że w knajpie został tylko on, prześliczna i barman. Ten ostatni przysiadł się i przyobejmował do przedostatniej, wobec czego Ten od teledysku też sobie poszedł. A w każdym razie tak mu się wydaje, bo prawdę mówiąc ostatnie zachody tego wieczoru trochę mu umykają.
W każdym razie w domu był po czwartej.
I oto dziś, przekracza Wisłę w jakże intelektualnym towarzystwie jednego z tych właśnie młodych pisarzy, którzy ostatnio są znani i należą do znanej grupy (pierwszej chyba takiej od czasów Skamandrytów). Ktoś wyskakuje zza pleców, okazuje się, że to znajomy literata i nowy sąsiad Tota. Chwila na uściski dłoni i wspólna decyzja prowadzi ich, już trzech, do Puktu… A stamtąd nagle piękna blondynka, zawarkoczowana, zgrabna, nadniebiańsko seksowna gna ku nim rozkładając ramiona, a właściwie rozrzucając je w dzikiej, spontanicznej radości. Hurra, co za powitanie. „ale szczęście ma literat albo sąsiad” – myśli Ten od Teledysku.
Cóż za błąd! To dla niego rozkładały się te ramiona, których nie zapamiętał, w imię wspomnień, których nie pamięta.
Jeśli to nie jest umieranie, to on nie wie, co może nim jeszcze być.