– Oż, jak ja nie cierpię tych wszystkich parszywych sukinsynów i palantów, którzy kompletnie by nie zrozumieli co mam na myśli, nawet gdybym im to wytatuował pod powiekami – Szałapach zaciągał się powietrzem ostatniego ciepłego wieczoru, w którym czuć już było wilgoć nadchodzącego deszczu. Ten od teledysku słuchał potulnie. Zaniedbał ostatnio Szałapacha przez dwa miesiące mozoląc się z niespodziewanym, acz wypatrywanym zleceniem. Toteż teraz gotów był wysłuchać wszystkiego, cokolwiek by Szałapach wymyślił.
– Nienawidzę głupców – korzystał z okazji Szałapach. – Nawet pomimo tego, że może sam takim jestem. Nienawidzę szmaciarzy, którym się wydaje, że są na tym lepszym końcu kija i próbują pomiatać wszystkimi naokoło. Nienawidzę tych tępych suk i sukinsynów, którzy zadepcą cię starannie udając, że zauważenie ciebie jest poniżej ich godności. I jeszcze tchórzy nienawidzę, co to chowają się za byle pretekstem i wystawią cię na strzał nie przestając się do ciebie uśmiechać i tych drugich tchórzliwych zasrańców, którzy boją się skorzystać z nawet tej najmniejszej okazji, bo im się zdaje, że przeżycie czegokolwiek niewarte jest ryzyka. Nienawidzę pyszałków przekonanych, że Bóg ulepił ich osobiście z mieszanki złota i diamentów. I tych, którzy życzą mi źle i tych, którzy są zbyt miałcy, by życzyć mi jakkolwiek.
Przerwał dla kolejnego zaczerpnięcia powietrza i w tym właśnie momencie Ten od teledysku zapomniał się na tyle, by wtrącić:
– Wszyscy oni mają takie same serca, jak ty i ja. Tak samo były kiedyś maleńkie, raczej trzepoczące niż bijące, ale już gorące. I tak samą jak nasze boją się, że stygną.
– Znowu się zakochałeś, co? – odgadł Szałapach. – Lubię cię, ale tego twojego gonienia za własnym ogonem nienawidzę.
– E nie, tak mnie naszło – bąknął Ten od teledysku, udając, że wcale nie ma przed oczami błysku maleńkiego kolczyka barwy granatu, albo zmarszczonego noska, albo czarnego kosmyka, albo strzępu szala. Z jakiegoś powodu nie pamiętał tamtej kobiety w całości, ale na kształt puzzli.
– Masz szczęście, że kłamcy zawsze zbyt mnie bawili, by wkurzać – Szałapach mrugnął do niego.
Do litanii niechęci już nie powrócił. Starannie unikając jedynego tematu, którego bał się poruszać, by nie zapeszyć gadaniem, opowiedział o wszystkim, tylko nie o swojej żonie. Jakimś cudem nie spełniała żadnego z wymienionych wcześniej warunków, przez co wydawała mu się nierzeczywista. Kusiło go zapytać wreszcie co w takim razie jest z nią nie tak (bo coś musiało być), ale bał się, że ją spłoszy.