Szałapach widzi siebie miotającego się po pokoju. Jaśnieje pomimo oporu chmur, niemniej wciąż panuje półmrok i Szałapach jest tylko ciemną plamą ruchu miotającą się w ciasnym wnętrzu. Krzyczy. Zrzuca z półek książki i porzucone "na chwilę" drobiazgi, którymi miota wściekle po wzbierających światłem poranka ścianach. Chwyta monitor z biurka i miażdży go, najpierw ciskając nim o podłogę, potem skacząc po nim. Porywa doniczki z parapetu i daremnie próbuje strzaskać nimi plastikowe okno. Zrywa półki, łamie blat biurka i grzmoci krzesłem o ścianę póki nie trzaśnie jego oparcie i nie połamią się nogi. Wtedy rzuca się na podłogę i tarza po niej nie przestając wrzeszczeć. Podrywa się, chwyta ścian i zrywa z nich tapetę. Gdyby mógł, rozdarłby ścianę gołymi rękami.
Wszystko w nim jest rykiem.
Jest tak i nie jest. Wszystko to naprawdę dzieje się w Szałapachu, choć równocześnie siedzi on na wersalce oczyszczonej chwilę przedtem z pościeli i złożonej łagodnie. Szałapach gapi się na półkę naprzeciw spokojny, że nic się na niej nie dzieje i nie stanie. Trwa tak dobrych kilka minut, może ciut dłużej. Prawie nie oddycha.
Wreszcie unosi dłoń i przygląda się jej zdziwiony, że potrafiłby dotknąć nią kogoś.