Na przykład książki. Można jakąś powieść przeczytać, można się nią ucieszyć, albo zbulwersować. Można się nią wzruszyć, albo i nawet zamyślić nad nią, czemu nie. Można jednak, jak Ten od teledysku, wytresować swój mózg w przekształcaniu każdej literatury w labirynt nieznanych lądów, plątaninę archipelagów skojarzeń, czy to estetycznych, intelektualnych czy emocjonalnych. Odczytywać powieść jako coś więcej. I za tym idzie cała reszta świata. Bo czymś więcej stają się w przetresowanym mózgu Tego od teledysku gry, w które czasem pogrywa, ale i lepienie pierogów, do którego potrafi dorobić sentymentalne skojarzenie i nawet droga do pracy, bo przecież przetresowany mózg nie może się w jej trakcie nie uwikłać w te wszystkie piętrzące się za każdym rogiem konteksty. I choć Ten od teledysku, nawet we własnym przekonaniu, nie staje się od tego lepszym i głębszym człowiekiem, to jego życie i owszem – lepsieje i głębsieje.
Ten od teledysku nie je zatem po prostu zupy. Pamięta jak bawił się w dzieciństwie udając, że łyżka to okręt podwodny zanurzający się w pomarańczowym oceanie pomidorowej. Dzięki temu proste zupobranie łyżką staje się nie tyle pomostem do przeszłego siebie, co oczywiste od czasu napisania bardzo długiej powieści, ale czymś więcej – staje się świadomością pokładów minień upakowanych w Tym od teledysku na wzór słojów w drzewie. I choć nawet nie pomyśli o Tym ten od teledysku świadomie, to chętnie się tym ponapawa. Dusza mu gęstnieje od lepszości życia, gęba wewnętrzna mu się uśmiecha i wszystko tak trwa aż do przyziemnej konieczności dokonania jakiegoś prostego gestu, który trzeba będzie potem, świadomie, albo nieświadomie, ugłębić.