na marginesie

Trochę to zajęło, ale Szałapach wspiął się w końcu na dach. 
Najpierw musiał pokonać te mniejsze schody o szerokich stopniach i śmiesznych, fikuśnych poręczach z wzorkami i złotą farbą. Później korytarzem, którego oznaczenie kodowe ignorował doszedł do schodów kręconych jak drogi skojarzeń Tego od teledysku i nimi wspinał się przez chwilę, z każdym krokiem pojękując i postękując. Nie zapalił świateł, dlatego stawiał stopy ostrożnie. Cieszyła go ciemność, w której każdy dźwięk brzmiał mocniej i tajemniczej. Kto inny może by się bał, ale dla Szałapacha to właśnie ciemność sprawiała, że budynek należał do niego. W dzień pozostawiał go tłumowi firm i zatrudnianym przez nie armiom. Nocą tylko on chodził o korytarzach. Administrator budynku próbował wprawdzie zatrudniać stróży nocnych, żaden jednak nie utrzymał się długo. Odstraszało ich to, co uważali za duchy. Administrator podejrzewał Szałapacha i kiedyś specjalnie chodził za nim krok w krok. "Duchy" hałasowały jak zwykle, a Szałapach dowiódł swej niewinności. Administrator poddał się.
Przeszedł prze strych starając się nie straszyć kun. Słyszał jak pociągają noskami i widział błyski ich oczu. Ignorując je dotarł do klapy na dach. Pospierał się trochę ze sobą i wreszcie wyszedł.
– Chyba z pół roku tu czekam – przywitał go gderliwie Ten od teledysku a Inka aż zasyczała.
– Mam nadzieję, że nie wypiłeś całego wina – burknął tylko Szałapach i usiadł by popatrzeć na miasto. 
Siąpił deszcz, ale jakoś poradzili sobie z tą niedogodnością. Jesień ma swoje prawa, a dom to dom.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s