Wszyscy trzej patrzyli na tę samą dziewczynę. No, może Rudy i Pieszczoch tylko zerkali, bo by patrzyć otwarcie musieliby jednak obracać głowy, tylko Ten od teledysku miał dziewczynę na wprost. Ale i on unikał wgapiania się w nią, choć przecież wyglądała jak stworzona przez jakiegoś magika zdolnego tchnąć życie w posąg przedstawiający kobietę idealnie piękną.
Zresztą, nawet Ten od teledysku też zerkał na boki. W lewo, gdzie pełna uroku brunetka o lekko kręconych włosach uroczo uwodziła jakiegoś typa, którego łatwo było znienawidzić tyko za to, że siedział z nią przy jednym stoliku. Mogła być mniej więcej w wieku chłopaków, albo ciut młodsza od nich, obrączka lśniła zarówno na jej palcu jak i na palcu jej towarzysza. Na prawo Ten od teledysku zerkał zaś, bo tam siedziała elegancka blondynka, młoda i tak samo zagubiona w spisanej wyłącznie po włosku karcie, jak oni trzej. Rozmawiała po angielsku z facetem starszym od niej, smukła i pogodna. Należała do tych kobiet, które nazwiecie „eleganckimi” nawet gdy wynurzą się z bagna odziane jedynie w wodorosty i podgniłą skórę byka albo mamuta. Niektórzy ludzie tak mają. A niektórzy są jak Ten od teledysku, na którym wszystko staje się wymięte i dziwnie niedopasowane w ułamek sekundy po założeniu.
Innego wieczora siedzieli przy najgwarniejszym placu w mieście, dziwiąc się wyświetlanemu pod ścianą średniowiecznej kamienicy filmowi po polsku. Biały ekran kołysał się na wietrze od morza na podobieństwo dostojnego sztandaru bądź zmęczonego żagla. Na nim zgrabna blondynka przeżywała romans z ludźmi-krabami. Siedzący naprzeciwko Tego od teledysku Pieszczoch gapił się na kobiety za plecami Tota i Rudego. Nie wiem na co gapił się Rudy, ale Ten od teledysku nie potrafił oderwać wzroku od brunetki o miękkich choć niezbyt subtelnych rysach twarzy, szerokich biodrach i mocnych udach. Tym razem nie zapanował nad sobą i chyba zagapił się na nią na tyle wytrwale, by to dostrzegła i odpowiedziała serią własnych spojrzeń. Jej granatowa sukienka odsłaniała i obiecywała nie mniej niż oczy. A one wydawały się obiecywać wiele.
Albo szli tą kamienną ulicą, a zgrabna nieduża kobieta w białej bluzce i ciemnej prostej spódnicy do połowy ud kierowała się ku tym samym schodom prowadzącym ku kolejnej kamiennej alei w cieniu katedry skrywającej zwłoki świętego oraz polskiej królowej. Albo nie potrafili oderwać wzroku od tej brunetki w długiej letniej sukni, biało różowej, jakby szykowanej na ślub. Słomkowy kapelusz zacieniał twarz. Na lewo od niej ulica (oczywiście kamienna) opadała łagodnie ku schodom wiodącym w głąb labiryntu, na prawo studnia starsza niż pamięć szemrzała strumykami.
Albo Rudy zawołał nagle: „Patrz jakie piękne!”. I rzeczywiście, nad schodami prowadzącymi do kościoła z dwunastego chyba wieku, w cieniu jego bramy, pochylały się dwie dziewczyny w kusych białych koszulkach kontrastujących ślicznie z mosiądzem ich ciał. Albo trudno było nie spojrzeć na tę brunetkę w koronkowej czarnej sukience nad kolana siedzącą na schodach innego, barokowego, kościoła w towarzystwie odpowiednio białego psa. Inny pies towarzyszył innej brunetce, gdy ostatniego wieczora przysiedli w knajpce by doczekać w niej otwarcia ich ulubionej pizzerii podczas tego wyjazdu. „Ależ ona jest zachwycająca!” – wzruszał się Pieszczoch, a Rudy przytakiwał mu. Ten od teledysku milczał, nie dostrzegł tej urody tak poruszającej jego przyjaciół. Może dlatego, że jemu nie wywietrzała jeszcze z głowy granatowa sukienka.
I tak właśnie wędrowali sobie przez Włochy.